Doczekaliśmy się w końcu czwartej generacji wzmacniaczy Markbass. Wiemy już, że poprzednie konstrukcje, czy to Micro, czy Little, czy Vintage, to było w zasadzie pasmo sukcesów – plejada gwiazd zachwalające te produkty (sygnatury Richarda Bony, Marcusa Millera i wielu innych basowych asów), fenomenalny sound, modny design, najwyższa jakość wykonania… Wymieniać można by długo, ale mamy koniec roku 2021 i przed nami wreszcie nowe wcielenie legendy. Markbass Little Mark czwartej generacji to kilka istotnych zmian, które wpływają zarówno na przeznaczenie jaki na samo brzmienie. Jak bardzo istotne są to modyfikacje i czy są to zmiany na plus? Przekonajmy się!
Dziedzictwo
Fakty są takie, że 20 lat temu, Markbass był pionierem w seryjnej produkcji małych wzmacniaczy z ostatnim stopniem mocy realizowanym w klasie D. Marco De Virgiliis zainwestował znaczne środki w badania i rozwój, aby samodzielnie opracować własną technologię wzmacniaczy mocy, a seria Little Mark stworzyła standard przemysłowy dzięki swoim kompaktowym rozmiarom, niewielkiej wadze, a także charakterystycznemu ciepłemu i bardzo „kolorowemu” brzmieniu. Ta spuścizna była pielęgnowana przez dwie dekady i została zachowana w Little Mark IV generacji, choć zmodyfikowano preampy urządzeń. Poskutkowało to pierwszą od wielu lat, tak słyszalną zmianą idiomu brzmienia Markbassa.
Jak widać na zdjęciach, jeśli chodzi o design to nic tu się nie zmieniło – sprzęt można zidentyfikować na pierwszy rzut oka i od razu wiadomo, z czym mamy do czynienia. Jeśli miałbym się w tej materii do czegoś przyczepić, to panel przedni byłby bardziej elegancki bez tej okrągłej grafiki „Italian Lifestyle” „wlepionej” na nim jakby na siłę, ale to mało istotny detal.
Co na pokładzie?
Końcówka mocy zastosowana w modelu Little Mark IV 300 U oferuje moc 300 W RMS na 4 Ohmach i 150 W RMS przy paczce 8 Ohmowej. Marco de Virgiliis, jak w każdym wzmacniaczy Markbassa, zaimplementował tu patent Markbass Proprietary Technology, polegający na zastosowaniu w torze akustycznym wybranych układów scalonych, czyniących działanie wzmacniacza jeszcze bardziej intuicyjnym i „akuratnym” dla basistów. Zachowany został także układ preampu oraz doskonały, 4-pasmowy korektor pozwalający regulować poszczególne centra pasm w zakresie ±16 dB. Zakresy częstotliwości zostały tak skorelowane, że skraje ich „dzwonów” nakładają się na siebie, co pozwala naprawdę skutecznie modelować sound – to było zawsze wyróżnikiem tych headów. Zmianą względem poprzednich wersji jest przesunięta częstotliwość graniczna pasma Low. Potencjometry Gain i Master tradycyjnie wyróżniają się kolorystycznie i umożliwiają kombinację elementów głośności z nasyceniem brzmienia harmonicznymi, aż do delikatnego przesterowania.
Jeśli chodzi o złącza, to mamy do dyspozycji jedno gniazdo wejściowe jack ¼ cala, symetryczne wyjście liniowe XLR z regulacją poziomu sygnału, gniazda pętli efektów, wyjście dla tunera, wejście wspomnianego kontrolera nożnego oraz dwa wyjścia głośnikowe – Speakon i jack 1/4”.
Co nowego?
Największą niespodzianką w Little Mark IV jest zniknięcie nieśmiertelnych wydawać by się mogło filtrów VLE i VPF i zastąpienie ich dolnoprzepustowym filtrem Old School odcinającym wysokie częstotliwości, który po raz pierwszy pojawił się chyba we wzmacniaczach sygnowanych przez Marcusa Millera. Druga nowość nawiązuje kolei do układu dostępnego w modelu Little Mark Vintage, ale trochę się od niego różni. Mowa tu o 3-pozycyjnym przełączniku z dwoma różnymi presetami korekcji. W naszym modelu mamy do wyboru Flat, czyli barwa wyzerowana i odpowiednia do testowania basówek, czy kolumn głośnikowych oraz Scooped, czyli mocno podcięty środek przy jednoczesnym podbiciu góry i dołu pasma. Trzecia pozycja to Footswitch, która daje możliwość aktywacji funkcji Mute (wyciszanie na wyjściach) i presetu Scooped przy pomocy opcjonalnego kontrolera nożnego. Warto wspomnieć jeszcze o wbudowanym układzie kompresora/limitera Bi-band, który wg producenta odpowiada szybciej, naturalniej i bardziej dynamicznie niż w poprzednich modelach.
Brzmienie
Moim zdaniem powinniśmy nieco przestawić myślenie wraz z nastaniem IV generacji wzmacniaczy Markbass. Jak by to ujął Jacek Bartosiak, powinniśmy zmienić nasze mapy mentalne związane z oczekiwaniami od Markbassa. Nie dotyczy to oczywiście najwyższej klasy wykonania, jakości sygnału jaki oferuje, czy designu, ale jego charakteru, temperatury i temperamentu. Nazwałbym to chwilą oddechu po zadyszce, albo jeszcze lepiej, równowaga ducha i materii po latach ekspansji i ofensywy.
Jeśli jesteśmy w 100% zadowoleni z brzmienia naszego wiosła (gratulacje!), to możemy być spokojni o jego wierną projekcję przez Markbass Little Mark 300 U. Ustawiamy wówczas całą equalizację wzmacniacza na „0” (preset na „Flat”) i cieszymy się brzmieniem. W takim przypadku wydaje mi się, że to, czy użyjemy go do jazzu, rocka, czy bluesa, zależy wyłącznie od typu naszej basówki i sposobu gry. Gdybyśmy jednak potrzebowali korekty brzmienia, szczególnie w sytuacjach koncertowych lub studyjnych, Markbassa jak zwykle stać na wiele w tym temacie.
O ile poprzednie wzmacniacze produkowały brzmienie absolutnie modernistyczne, dopasowane do potrzeb współczesnych basistów asystujących zarówno gwiazdom pop jak i działających solowo, o tyle testowana konstrukcja to już królestwo ciepłych, miłych dla ucha barw, przed które dopiero przebijają się hi-endowa górka i szeroki środek, zazwyczaj niedoceniany przez basistów. Mam na myśli flagowe funkcje Scooped i filtr Old School. Scooped daje nieco przerysowany „uśmiech” w korekcji, bo na żywo będzie jednak brakować trochę niskiego środka, ale z pomocą idzie tu czteropasmowy tradycyjny retusz barwy. Świetny sound do studia i do slapu.
Jeśli chodzi o nowiutki filtr Old School, to jest to specyficzna ściemniaczka, bo wraz z odkręcaniem jej w prawo, oprócz zanikania górki, jak na moje ucho mamy poszerzanie zakresu dołu. To taki „old fashion sound” pozwalający na precyzję ataku i jednocześnie wygładzający nasze artykulacyjne niedociągnięcia. Nie poszalejemy solowo na tym brzmieniu, ale za to damy najbardziej solidny harmoniczny fundament jaki tylko nasza kapela może sobie wyobrazić. To wyższa kultura dźwięku, nieco inny wymiar, który sugeruje, że nowy Markbass równie dobrze zabrzmiałby w zespole Diany Krall, w dłoniach Joe Darta z Vulfpeck, czy w dowolnym indie, czy altrockowym projekcie.
Przed końcem roku powinny się w sklepach pojawić wersje o mocy 500W.
Ceny:
LM IV 300 – 2 279 PLN
LM IV (wersja 500W) – 2 550 PLN
PRODUCENT: www.markbass.it
Dystrybutorem produktów firmy Markbass jest Konsbud Audio