Nowość. Pozornie zestaw, jakich wiele. Mały, lekki, kompaktowy wzmacniacz i do tego średnio ciężka paczuszka. Zestaw nowoczesny, genialny, jeśli chodzi o funkcjonalność, wybornie brzmiący, poręczny, użyteczny, dość tani jak na markę PJB itd. itp. Już same te walory czynią go co najmniej wartym ogrania czy wnikliwego sprawdzenia w miarę możliwości, ale oczywiście jest coś jeszcze… Tym razem to jeden mały potencjometr na panelu przednim, który staje się wyróżnikiem tego zestawu, który dość zaskakująco czyni z niego rzecz niepowtarzalną.
Na początek: strona wizualna Phil Jones Bass D-400, komfort oraz szczypta historii. Cóż, dla niektórych wygląd jest istotnym elementem układanki pod nazwą zestaw basowy. Jeśli chodzi o wzmacniacz, to tutaj – w przeciwieństwie do słynnego Bass Buddy – szału nie ma. Czarna skrzyneczka z nietypowymi główkami potencjometrów może jedynie wywołać przeciągłe ziewnięcie u internetowych „autorytetów”, którzy przecież widzieli i słyszeli już wszystko… Dla wszystkich pozostałych będzie to po prostu zwyczajna konstrukcja oparta na szablonowej sztancy, zachowująca jednak niezbędne cechy obsługi, jakimi są jej łatwość i precyzja. Ponieważ główki wszystkich regulatorów ukształtowano specyficznie, nie mamy najmniejszego problemu w ustaleniu pożądanych ustawień – ich łezkowata forma jasno wskazuje, na jakiej wartości skali się znajdują. Dotyczy to zarówno małych, jak i jednej dużej. Co innego kolumna – tutaj od razu widać, że wyszła ona spod ręki Phila Jonesa – cztery małe głośniki (znak rozpoznawczy produktów PJB), zgrupowane na powierzchni, na której zmieścilibyśmy co najwyżej jeden dwunastocalowy driver, od pierwszego spojrzenia podkreślają indywidualność i hi-endowy charakter paczki. Dla przypomnienia, Phil Jones jest mistrzem, jeśli chodzi o kolumny, mówią o tym one same, ale też mówi o tym jego biografia, jako innowatora i pioniera w konstruowaniu głośników audio. Podstawowe fakty są takie, że nasz zestaw jest niewielki, dość lekki, łatwy w obsłudze. Z czteroomową kolumną wzmacniacz daje na wyjściu 350 W mocy, a z ośmioomową paczką mamy 200 W. Wynika z tego, że nadaje się do klubu oraz (i to chyba nawet bardziej) do studia. Ostatni stopień mocy wykonano w klasie D, ale na tyle nowocześnie, że wyeliminowano w ogóle potrzebę stosowania wiatraka chłodzącego. Standardowy wymiar anodyzowanego chassis z aluminium (1U) umożliwia montaż głowy w dowolnym racku. Kolumna Cab 47 to cztery siedmiocalowe głośniki poparte tweeterem. Z tyłu mamy aż cztery wyjścia dla wooferowych komór.
Budowa i obsługa
Panel przedni naszego wzmacniacza to czysty minimalizm środków w celu maksymalizacji efektów barwowych. Ma on dość interesujący podział pasm poddawanych korekcji. Mamy tutaj intrygujące i rzadko spotykane regulatory lo-bass oraz hi-bass. Opisano je jeszcze bardziej intrygująco: lo-bass służy do ustalania tonu strun B, E i A, a hi-bass do korekcji zawartości alikwotów generowanych przez struny D i G. Dalej widzimy lo-mid i hi-mid, a także treble. Na przednim panelu (a raczej: paneliku) mamy jeszcze regulację działania kompresora/limitera (popularna opcja zintegrowanego działania tych dwóch, podobnych efektów – limiter zaczyna działać, gdy kończy się skala dla kompresora, a ustawiona wartość ratio wynosi 3:1 dB), no i volume, którego nie sposób pomylić, jest bowiem dwa razy większy niż główki wymienione wcześniej. Co ciekawe, możemy śmiało ustawiać volume w całym zakresie jego skali, nawet w okolicach pozycji maksymalnej sygnał nie będzie zniekształcony i zachowa swoją czystość. Do tego wszystkiego dodano przełączniki. Pierwszy z nich, low/high/mute, to skokowa zmiana impedancji instrumentalnego gniazda wejściowego (aby dopasować jego czułość do basów aktywnych z mocnym sygnałem i pasywnych, bardziej oldschoolowych). Drugi przełącznik aktywuje lub dezaktywuje kompresor. Diody przypisane niejako do tych przełączników informują nas o przesterowaniu preampu oraz o pracy kompresora/limitera.
Co znajdziemy z tyłu wzmacniacza? Producent nie ograniczył nam niespodzianek tylko do panelu przedniego, w związku z czym na tylnej ściance tego maleństwa mamy bogactwo funkcji: widnieją tu gniazda XLR (a więc mamy DI-box), speakon (wyjście na kolumnę, minimum 4 Ohm), pętli efektów (send i return), pre-amp out, czyli wyjście sygnału po korekcji do wzmocnienia w innym wzmacniaczu (a nie mówiłem?) oraz headphone, jako jedyne gniazdo na małego jacka. Do tego przełączniki z kategorii niezbędnych – pre/post oraz gnd/lift.
Brzmienie
Ten head gada inaczej niż Bass Buddy czy różne Suitcase’y od PJB. Może na ustawieniach neutralnych, w połączeniu z paczką PJB Cab 47 jest podobnie do nich transparentny (bardziej wzmacniacz niż kolumna – sprawdziłem go na paczce Taurusa Slim Line 2 × 10 i zabrzmiał wówczas ostrzej, jaśniej), ale gdy zatrudnimy korekcję D-400 robi się zjawiskowo. Wiele rzeczy słyszałem i wiele gratów ograłem, ale tak skrojonej korekcji niskich pasm jeszcze nie słyszałem. W zasadzie cały wrażeniowy opis ich działania zaczyna się i kończy na korygowaniu tego przedziału częstotliwości. Dwoma regulatorami załatwiamy sobie 90% brzmienia i 99% zadowolenia z niego. Nie wiem, jaki kształt ma obwiednia vel dzwon wzmocnienia, ale wiem, że daje fenomenalne rezultaty psychoakustyczne. Podbicie tego pasma do mniej więcej 3/4 skali skutkuje otoczeniem „fundamentalnego rdzenia” dźwięku niesamowicie rozwibrowanym, namacalnym dołem, który tłoczy nuty przez głośniki z niezachwianą siłą. Elementy granych nut, takie jak atak, pozostają wówczas tak samo energetyczne, ale lekko zaokrąglone, „ucywilizowane”, dzięki czemu brzmi to jak jakiś mityczny, „ostateczny” studyjny sound, którego wielu z nas (ale także wielu realizatorów, czy producentów) poszukiwało. Przy jeszcze śmielszym odkręceniu tego parametru w okolice pozycji maksymalnej, wrażenie to potęguje się bez większej szkody dla dźwięku, jest jeszcze ciekawiej, jeszcze atrakcyjniej, przynajmniej w studyjnym miksie. To jest takie brzmienie środka, niezdatne do wykorzystania przy muzyce djent lub punkowej, ale jeśli nagrywamy w szeroko rozumianych klimatach jazz, pop lub rock – to będzie samograj. Niepozorny head nieoczekiwanie wykreował arcydzieło barwy i dynamiki, a wszystko przez jeden potencjometr! Z drugiej strony nasz zestaw jest bardzo podatny i czuły na różne basy, jakich używamy. Pięknie poddaje się ich zróżnicowanym brzmieniom i w pełni oddaje ich tonalną różnorodność, okazjonalnie wzbogacając lub podkolorowując je wedle naszych zachcianek.
Okej, dodajmy w takim razie jeszcze do tego wszystkiego składnik lo-bass. Mam wrażenie, że z tym obezwładniającym bogactwem fat bottom można starać się imitować najlepsze produkcje, począwszy od Maroon 5, a skończywszy na Bruno Marsie, jeśli oczywiście znajdziemy jakiegoś producenta geniusza, który zaskoczy wszystkich swoją wizją i kreatywnością.
Wiem, padły wielkie słowa. Może to dlatego, że wizualnie nic tego nie zapowiadało, a może dlatego, że Phil Jones Bass kreuje projekty naprawdę rewelacyjne. Nasz D-400 nie został stworzony dla wielkich plenerowych scen, ale raczej na małe klubowe półki, na których łatwiej kontrolować brzmienie. No i do oczywiście do studia, tego domowego, jak i tego najwyższych lotów.