To album wart ciągłego przypominania, bo nie wyobrażamy sobie, by jakiś młody gitarzysta czy inny muzyk zabierający się na poważne za granie mógł nie znać tego klasyka. Deep Purple w najlepszym wydaniu, w najlepszym roku, w najlepszej formie i z najlepszymi kompozycjami. Tu nie ma słabych, czy nawet średnich momentów – samo dobro i to przez duże „D”!
Nieprawdopodobne jest jak w 49 lat po wydaniu tej płyty, wszystko w niej „siedzi” jak ulał, nic się nie zestarzało, nic nie odstaje, a brzmi to dalej jak… prefekcyjna machina do rozjeżdżania hardrockowej konkurencji. W 1972 roku zarówno Zeppelini, jak i Black Sabbath byli u szczytu popularności i przynajmniej w oczach fanów, konkurowali ze sobą o palmę pierwszeństwa na rockowym polu. W momencie wydania „Machine Head”, 25 marca 1972 roku tę palmę pierwszeństwa objęli bezdyskusyjnie Purple.
Płyta jest jednocześnie największym komercyjnym sukcesem Deep Purple, zyskała same doskonałe recenzje, a nieliczne narzekania dotyczyły jej… „odhumanizowania”, czyli domniemanego zatracenia przez zespół rockandrollowej spontaniczności. Nic bardziej błędnego. Płyta to kwintesencja hard rocka, archetyp tego stylu, porywający i zachwycający wzorzec, który nadaje się do przechowywania w Sevres pod Paryżem.

Wiele zostało już napisane o kulisach powstawania tej płyty, o nagraniach w hotelowym korytarzu, o mobilnym studiu należącym do The Rolling Stones, o pożarze hotelu nad Jeziorem Genewskim i dymach unoszących się nad nim…
Nie będziemy powtarzać znanych i pięknych wspomnień uczestników tych wydarzeń, tylko zaprosimy na ucztę, którą jest odsłuch całej płyty. Nastawcie swój sprzęt głośno, bo muzyczne przeżycia i uniesienia są tu najwyższej próby.