Płyta „Intro” nie jest wielką niespodzianką, ponieważ Wojtek Pilichowski udostępniał utwory subskrybentom swojej strony internetowej już od kilku miesięcy. Mimo to zainteresowanie materiałem podobno przerosło nawet jego oczekiwania. Dla tych, którzy kojarzą go z kilku poprzednich płyt, album może być zaskoczeniem, bowiem utwory są jeszcze bardziej elektro, lecz z jak najbardziej żywym basem Wojtka daje to piorunujący efekt. Autorskie kompozycje Pilicha, pisane czasami wespół z Tomaszem Świerkiem lub Wojtkiem Miecznikowskim, przeplatane są coverami, niekiedy tak oryginalnie zaaranżowanymi (np. „Mniej niż zero”), że nawet chłopaki z Dirty Loops mogliby się wiele nauczyć.
Płyta jest na wskroś nowoczesna i każdy, kto oczekuje od niej basowej shredderki, musi zrewidować swoje plany – w większości kawałków bas jest oczywiście zrealizowany jako główny żywy instrument, ale mimo wszystko prym wiodą rozmaite brzmienia klawiszowe, które są jednocześnie i padowymi tłami, i melodycznymi skarbami tej płyty. Jest to na tyle odważne przedsięwzięcie, że projekt „Intro” można nazwać pionierskim nie tyle w skali całego kraju, ale i ogólnie muzyki na świecie. Tego typu fusion, czyli elektro-jazz-rocka, w wydaniu basowego wirtuoza jeszcze nie było.
Płyta „Intro” Wojtka Pilichowskiego jest skarbnicą nowoczesnych beatów, sampli i loopów, a także żywych groove’ów, solówek, niesamowitej dynamiki, zaskakujących zmian w obrębie jednego utworu i połączeń brzmień będących pozornie w sprzeczności. Wszystko jednak i stylistycznie, i klimatem zgadza się w 100% – album nie frapuje, tylko zachwyca, ale warunek jest jeden – musimy chcieć poszerzać nasze muzyczne horyzonty. Aby przedsięwzięcie zyskało międzynarodowego wymiaru, miksy wykonał Tima McDowell w Chartside Studio w Nowym Jorku i pewnie wielka jego zasługa w tym, by aranże Wojtka i Tomka stały się tak rewolucyjne (i rewelacyjne).
Maciej Warda