DB: Ważnym punktem twojej kariery była gra z Whitesnake. Jakie relacje łączą cię dziś z David’em Coverdalem?
Adrian Vandenberg: Wciąż pozostajemy w kontakcie. Czasem nie dzwonimy do siebie przez dwa – trzy miesiące, a czasem kontaktujemy się kilka razy w ciągu dnia. Odwiedziłem Davida w ubiegłym roku, świetnie spędzony czas. Zawsze miałem z nim dobrą relację, jest jakaś więź między nami. Tak było od samego początku, zanim dołączyłem do Whitesnake. Miałem swoją grupę – Vandenberg – i nagraliśmy pierwszy album i już wtedy David pytał czy chciałbym dołączyć do Whitesnake. Nie byłem w stanie tego zrobić, ponieważ mojemu zespołowi powodziło się wspaniale. Moja własna reputacja i kariera była wtedy dla mnie ważniejsza niż dołączenie do kogoś już dość znanego. Chciałem stać bardziej rozpoznawalny, ale w końcu dałem się przekonać i Coverdale miał mnie w Whitesnake od 1986 r.
Nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem, że David wciąż jeździ w tournée, wciąż nagrywa płyty. W ciągu tych czterdziestu lat, w czasie których Coverdale działał z Whitesnake, miał może dwa momenty, w których chciał zakończyć działalność zespołu. Był zmęczony, nie chciał znów jechać w światowe trasy. Odpoczął rok – dwa i już chciał znów grać koncerty. Naprawdę jestem pod wrażeniem, że on wciąż chce koncertować. Przecież zaczął na poważnie występować, kiedy miał 23 lata, gdy zaczął jeździć w trasy z Deep Purple. Teraz ma już dobrze ponad 60 lat, a wciąż ma świetny zespół, kapitalny zestaw utworów i doskonałych muzyków. Może jego głos nie jest już tak silny, jak wszyscy pamiętają, ale wciąż jest imponujący.
To przecież logiczne i normalne, starzejemy się, a David nie oszczędzał siebie i swojego głosu, a mimo to jego duch wciąż jest silny, wciąż ma siłę wychodzić na scenę i dawać z siebie wszystko. Nie każdy to potrafi. Nawet jeśli jego głos stracił trochę tej magicznej barwy, to nadal zachował tę niesamowitą emocjonalność, ekspresję. To jest naprawdę świetny facet. Prawdziwa legenda rockowych wokalistów. Niewielu może się z nim równać: Robert Plant, Paul Rodgers, John Waite.
DB: Kiedy nagrywaliście płytę „Slip on the Tongue” (1989 r.) wydarzyło się coś dziwnego. Do Whitesnake dołączył również wtedy Steve Vai, a ktoś zadecydował, by wykasować wszystkie twoje ścieżki. Czy to prawda?
Adrian Vandenberg: Nie, nie. To nie było tak. Nie nagrałem swoich śladów na tę płytę. Miałem poważną kontuzję. Wstałem rano, chciałem przygotować gitary do nagrań i wtedy moja prawa dłoń odmówiła posłuszeństwa. Nie była tak elastyczna, ruszała się jakby oderwana od ramienia, nie wiedziałem co się stało. Coś niedobrego działo się z moim nadgarstkiem. Do studia ściągnięto lekarza, który obejrzał moją rękę. Zalecono mi chyba wszystko, co było dostępne, łącznie z akupunkturą. Zespół czekał na mnie tydzień, ale nic nie pomagało.
Zadzwoniłem do mojego ojca w Holandii i opowiedziałem to wszystko. Pomógł mi jak tylko mógł, znalazł w Holandii specjalistę – fizykoterapeutę, wyspecjalizowanego w problemach artystów-muzyków. Leczył ludzi, którzy mieli choroby zawodowe, grających na skrzypcach, perkusji, gitarze… Nie zdawałem sobie sprawy, że tak wielu muzyków ma problemy z dłońmi, plecami, szyją itd. Po prostu te części ciała przy tak intensywnej pracy błyskawicznie się „zużywają”. Perkusiści mają problemy z kręgosłupami i stawami, a Steve Vai miał problem z kręgami szyjnymi od ciągłego odwracania głowy.
Hard i heavy rock to było coś, co chciałem robić. Ale nie sądziłem, że zajdę tak daleko, że będę mógł się z tego utrzymać. A jednak się udało.
Więc chodziłem na zabiegi do fizjoterapeuty przez rok. I całe szczęście tuż przed rozpoczęciem tournée mogłem znów grać! Jednak cała ta sytuacja była dla mnie bardzo frustrująca, nie mogłem zakończyć nagrań na płytę. Więc wspólnie z Davidem poprosiliśmy Vai’a, znaliśmy go między innymi z filmu „Crossroads”. Widząc i słysząc jak tam gra, Coverdale zadecydował, by go ściągnąć do nas. Menedżerowie się skontaktowali, a Steve się zgodził.
Bardzo lubię Steve’a, przyjaźnimy się do dziś. Na trasie przeżyliśmy wspólnie niesamowite chwile. Dziś, kiedy wracam do tego, nadal czuję tę frustrację. Słuchając nowego albumu „2020” możesz usłyszeć, jak nagrałbym utwory na „Slip on the Tongue”, gdybym tylko mógł. Wiele osób mówi, że Steve nie pasował do Whitesnake, to nieprawda. Bierze się to stąd, że już wtedy miał swój własny, niezwykle charakterystyczny styl gry. Kiedyś miałem problem z przesłuchaniem tej płyty, teraz mogę jej spokojnie słuchać i jestem bardziej obiektywny. Nie rządzą mną własne problemy, jakie wtedy przeżywałem. Vai gra w szalenie charakterystyczny sposób, użył go na tej płycie. To była płyta Whitesnake i Steva Vai’a, jeśli rozumiesz co mam na myśli.
DB: Cieszę się, że opowiedziałeś o tym tak dokładnie. Mam wrażenie, że wokół tej sytuacji było tyle plotek i domysłów, że trudno było oddzielić prawdę od fałszu.
Adrian Vandenberg: Tak, wtedy, kiedy nagrywaliśmy było z tą sytuacją wielkie zamieszanie. To też było przygnębiające, teraz mogę się już z tego śmiać. Czytałem nawet, że nie byłem wystarczająco dobry i dlatego zaangażowano Vai’a… Nie reagowałem na te wszystkie głupoty, ponieważ ci, co tak mówili bądź pisali, nie byli obecni przy ty wszystkim, więc po prostu pletli trzy po trzy. Tylko David, Steve, ja i ludzie obecni wtedy w studiu wiedzieli co się działo. Nie reagowaliśmy na te wszystko pomówienia, by nie utrzymywać ich przy życiu. Jednak przyznaję, że to nie było dobre, czytać te bzdury. Każdemu, kto był lub jest zainteresowany mogę pokazać moje rachunki za leczenie z tego okresu. Ale chyba lepiej pozwolić plotkom wygasnąć i sprawić, by ludzie zapomnieli o tym. Podkreślam, to było dla mnie niezwykle trudne i frustrujące. Realizowaliśmy album i nie mogłem samodzielnie nagrać ścieżek do utworów, które skomponowałem.
DB: Nie mogłeś robi tego, co najbardziej lubisz, a może wręcz kochasz…
Adrian Vandenberg: Tak, dokładnie. Cieszę się, że to rozumiesz.
DB: Po „Slip on the Tongue” nadszedł czas na płytę „Restless Heart” (1997 r.). Czy po niej znów nie pojawiły się problemy z dłonią?
Adrian Vandenberg: Nie, nie. Na szczęście nie. I na pewno stałem się ostrożniejszy. Ale już po „Restless Heart” na przełomie lat 1999 i 2000 udało mi się rozwikłać tę tajemnicę, co się stało jedenaście lat wcześniej. Nikt nie był w stanie mi powiedzieć, co się wtedy stało, co było przyczyną mojej kontuzji. Będą w USA byłem u lekarza, innego specjalisty, który zrobił mi prześwietlenie karku. Obejrzał zdjęcia i wyniki badań, a potem powiedział: „to wygląda jakbyś był ofiarą wypadku samochodowego”. Odparłem: „nie, to nie możliwe, nic takiego sobie nie przypominam”. Ale lekarz cierpliwie mi wyjaśnił, że może nie pamiętam, często tak bywa… I olśniło mnie, przypomniałem sobie. We wczesnych latach 80. inne auto uderzyło w tył mojego samochodu.
Nic poważnego się nie stało, ale przez trzy-cztery tygodnie bolała mnie szyja. Okazało się, że przez te wszystkie lata coś złego działo się z moją szyją, któryś krąg naciskał na nerw idący do prawej dłoni i to tak narastało i narastało… Co gorsza dalsza gra na gitarze mogła sprawić, że kontuzja powróci i to w poważniejszej formie. Wtedy przeszedłem dwie operacje szyi. Musiałem się również nauczyć, jak uniknąć podobnych „przygód”. To tak jakbyś złamał prawą nogę, więc lewa musi robić więcej, by zrekompensować straty organizmu. Musiałem się więc nauczyć inaczej operować prawym ramieniem, by nie forsować go i nie nadwyrężyć ponownie prawej dłoni. Uczyłem się więc jakby od nowa tego, co robiłem przez ostatnie dwadzieścia lat.
DB: Kiedy nadszedł moment, kiedy postanowiłeś malować?
Adrian Vandenberg: Stare dzieje. Miałem 19 lat, kiedy poszedłem kształcić się w akademii sztuki, studiowałem tam sześć lat. Sądziłem, że będę z tego żył. Chciałem sprzedawać swoje obrazy, ale również projektować okładki, plakaty i inne rzeczy. Przyznaję, że całkiem nieźle mi szło na tym rynku. Jeśli przypomnisz sobie pierwsze płyty Vandenberg Band, to właśnie moje prace olejne były na okładkach. Miałem wtedy okres, w którym fascynowały mnie obrazy Salvadora Dali. Chciałem malować w tym stylu. Podczas współpracy z Whitesnake nie miałem ani czasu, ani możliwości, by malować.
Kiedy więc wróciłem do malowania w 1994 r. charakter moich grafik kompletnie się zmienił. To była całkowita przeciwność tego, co malowałem w czasach Vandenberg Band. Zacząłem nawet myśleć, że malowanie i sztuka stanie się ponownie moim zawodem. Ale potem przypomniałem sobie, że kiedy byłem młody nie miałem złudzeń, że osiągnę sukces muzyką, jaką wtedy chciałem grać. Hard i heavy rock to było coś, co chciałem robić. Ale nie sądziłem, że zajdę tak daleko, że będę mógł się z tego utrzymać. A jednak się udało.