Zespół Chassis to solidny rockowy band, chociaż na pewno najlepsze jeszcze przed nimi. Ostatni rok upłynął im na supportowaniu Slayerowi i Kornowi oraz na sesjach nagraniowych. W przeddzień wydania drugiej pełnowymiarowej płyty, „Social Distortion”, już wiadomo, że najważniejszej w dorobku kapeli, rozmawiamy z jego gitarzystą i współautorem utworów Mateuszem Rybickim.
Maciej Warda, TG: Rozmawiamy w zasadzie w przeddzień wydania drugiej pełnowymiarowej płyty Chassis „Social Distortion”. Uzasadnij, proszę, ten tytuł – czy ma on oparcie w tekstach i czy jest w nim ukryte jakieś przesłanie?
Mateusz Rybicki: Myślę, że trzeba zacząć od tego, że tytuł jest anglojęzyczny, ponieważ praktycznie cały album będzie po angielsku, wyjątkiem wśród jedenastu tracków jest jedna nowa piosenka. Żaden z numerów nie nosi tytułu płyty – podobnie jak w przypadku naszego pierwszego albumu, natomiast sam zwrot „zniekształcenie społeczne” jak najbardziej nawiązuje do tego, o czym jest nasza nowa płyta.
Czy mamy do czynienia z przesłaniem? Nie jestem do końca pewien. Te nowe utwory są pewnego rodzaju zapisem obserwacji otaczającego nas świata. Mówią o samotności, poszukiwaniu szczęścia, niespełnionych lub spełnionych obietnicach. Opisują też różne postawy – czasem takie, które widzimy u innych, czasem takie, jakie obserwujemy u siebie. Meritum sprawy jest fakt, że w dobie pełnego dostępu do informacji i komunikacji, w dobie portali społecznościowych i komunikatorów dostępnych w urządzeniach mobilnych ludzie nadal bywają samotni, zawiedzeni, źli lub podli wobec innych. To jest właśnie to społeczne zniekształcenie. Mamy narzędzia do tego, by być ze sobą, ale – paradoksalnie – często nie umiemy ich użyć i się od siebie oddalamy.
Maciej Warda, TG: Nie jest łatwo w naszym pięknym kraju regularnie wydawać płyty, jeśli nie chce się robić tego samemu…
Mateusz Rybicki: Nie wiem do końca, jak to jest, kiedy się nie robi czegoś samemu. Chassis od zawsze było sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Nigdy nie wydaliśmy nic z dużą firmą, więc czy jest łatwo czy nie – nie powiem. Na pewno łatwiej jest w ogóle wydać płytę, niż ją później sprzedać – to fakt. Działanie na własną rękę daje pewne możliwości, a pewne odbiera. Daje swobodę artystyczną i producencką, ale nie gwarantuje żadnego „zewnętrznego wsparcia”, o jakim marzy większość artystów. Stare przysłowie mówi: umiesz liczyć, licz na siebie. My liczymy na siebie i po pierwsze: gramy, jak chcemy, i brzmimy, jak chcemy, po drugie: jeśli coś idzie nie tak, to wiemy na sto procent, że to nasza wina.
Maciej Warda, TG: Ile wydawnictw macie w sumie na swoim koncie?
Mateusz Rybicki: „Social Distortion” będzie drugą płytą długogrającą – jak to się kiedyś mówiło, ale zarówno przed pierwszym „wHywerolLem”, jak i przed nadchodzącym albumem wypuściliśmy pomniejsze produkcje w formie demo, EP-ek i materiałów promocyjnych. Ostatnim zatytułowanym wydaniem było „On Stage Again” – kompletnie niekomercyjna EP-ka w miniaturowym nakładzie.
Maciej Warda, TG: Czasy, kiedy wydawca płacił za studio i produkcję, dawno minęły. Gdzie nagrywaliście „Social Distortion” i kto nad tym wszystkim czuwał?
Mateusz Rybicki: Mamy to szczęście, że stacjonujemy w miejscu, które przy odrobinie sprzętu nadaje się do rejestrowania przyzwoitej jakości śladów, więc dla nas „tamte czasy” nigdy nie nadeszły. [śmiech] Wszystkie tracki zapisaliśmy w naszej sali prób – wspaniała sprawa, bo nie ciążył na nas obowiązek zamknięcia sesji nagraniowych w jakże cennym czasie studyjnym. Prawdopodobnie to wydłużyło czas pracy nad albumem, ale dało też wiele możliwości artystycznych – a o to chyba w sztuce przede wszystkim chodzi?
Inaczej sprawa ma się z miksami i masteringiem materiału już nagranego. W tej materii mieliśmy parę różnych podejść z różnymi ludźmi i miejscami. Sami nie mamy sprzętu pozwalającego na właściwą finalizację nagrań, ale wiedzieliśmy dość dokładnie, czego oczekujemy od nowego albumu i co z tymi śladami da się zrobić. Ostatecznie trafiliśmy na studio gitarzysty z zespołu Tesseract z UK – 4d Sounds. Efekt tej współpracy usłyszycie na „Social Distortion”.
Maciej Warda, TG: Według oficjalnych informacji istniejecie od 1999 roku. W latach 2006–2007 następowały częste zmiany składu – z czego one wynikały? Trzon kapeli tworzysz ty, Michał oraz „Piooro”?
Mateusz Rybicki: Michał, „Piooro” i ja jesteśmy w zespole od początku istnienia, ale Chassis od zawsze było kwintetem rockowym. Życie tak się poukładało, że w pewnym momencie Paweł i Jakobs, którzy nagrali z nami „wHyweroLl”, nie mogli dalej kontynuować tej przygody. Takie sytuacje na pewno nie są łatwe i pewnie drugą płytę wydalibyśmy znacznie szybciej, gdyby nie zmiany składu, ale z drugiej strony – zostaliśmy postawieni w sytuacji, która wymusiła na nas otworzenie się na innych muzyków. To ciekawe, bo każdy człowiek czuje muzykę inaczej i każdą piosenkę gra się inaczej, kiedy część zespołu jest nowa. Dzięki tym doświadczeniom poznaliśmy wiele punktów widzenia na muzykę, którą gramy, i jesteśmy teraz jako zespół dużo bogatsi w doświadczenia zarówno muzyczne, jak i życiowe. Każdy, kto współtworzył Chassis w jego historii, zostawił w naszej twórczości jakiś ślad i wzbogacił ją. Przechodziliśmy personalne perypetie i chyba osiągnęliśmy dzięki temu wyższy poziom świadomości. [śmiech] Obecnie Maciek i Karol, którzy ustabilizowali skład Chassis, są tak samo ważni dla zespołu jak np ja.
Maciej Warda, TG: Ostatnio coraz więcej można o was usłyszeć – i bardzo dobrze, łoicie aż miło! Jakie wrażenia po zeszłorocznym Sonisphere i tegorocznych Ursynaliach? To chyba dwa przełomowe lata dla Chassis?
Mateusz Rybicki: Robimy, co możemy, żeby to nasze „podwozie” jechało coraz szybciej i pewniej, i ostatnimi czasy widać efekty tych starań. Faktycznie jest to miłe, choć mamy nadzieję, że droga przed nami jeszcze długa i raczej myślimy o tym, co ma się stać, niż o tym, co się stało. Co do Sonisphere – sam występ był wisienką na torcie zwanym AntyFest. Ogólnie mamy dystans do wszelkich przeglądów i konkursów, bo jest z nimi różnie, ale bitwa kapel organizowana co roku przez Antyradio była dla nas strzałem w dziesiątkę. Polecamy ten konkurs wszystkim walczącym o popularność wykonawcom rockowym, bo impreza jest szczera i doskonale zorganizowana. Nam udało się zająć drugie miejsce, choć poziom był cholernie wysoki. Granie na Sonisphere było i nadal jest dla nas nobilitacją. Grywaliśmy już na dużych plenerowych scenach, ale granie na Bemowie jest szczególnym punktem w CV zespołu. Ursynalia to kolejny krok w naszej ewolucji! Znów był to koncert, który zagraliśmy w wyniku plebiscytu – tym razem prowadzonego wspólnie przez organizatorów Ursynaliów i radio Eska Rock. Wyjście na scenę około godziny 22, po Slayerze i przed Limp Bizkit, zagranie dla czterdziestotysięcznego tłumu – to dodaje powera! Zostaliśmy bardzo dobrze przyjęci przez publikę i to cieszy najbardziej. Ogólnie mam wrażenie, że doczekaliśmy czasów, w których spełniają się nasze marzenia z młodości. Kto by pomyślał, że zagramy na tej samej imprezie co Motorhead, Iron Maiden, Limp Bizkit czy Slayer? Przecież jeszcze chwilę temu to byli goście totalnie poza zasięgiem, idole zza Oceanu. Kolejne marzenie spełnimy już 15 sierpnia 2012 [rozmowa odbyła się na początku sierpnia – przyp. MW], kiedy to wystąpimy w roli supportu dla zespołu Korn. Czy można powiedzieć coś więcej? Jest świetnie! Jeszcze granie przed Metallicą byłoby spoko! [śmiech]
Maciej Warda, TG: Dwie gitary elektryczne w zespole to potęga przesterowanego brzmienia. Powiedz, jak aranżujecie swoje partie? Czerpiecie np. z Metalliki albo jeszcze wcześniejszych kapel, takich jak Wishbone Ash?
Mateusz Rybicki: Znów odwołam się do powiedzenia – czym skorupka za młodu nasiąknie… Choć byśmy się bardzo starali, zawsze będzie u nas słychać tych, na których się wychowaliśmy, i nie wstydzimy się tego. Kiedy robimy nowy utwór, zazwyczaj jest tak, że wszyscy szukamy właściwej drogi dla każdego z instrumentów. To wykracza poza pojęcie aranżu ścieżki jednej czy drugiej gitary. Zespół musi grać ze sobą. Muzyka jest całą paletą interakcji – rytmicznych, harmonicznych, dynamicznych. W momencie tworzenia nie myślę np.: o, teraz zagram jak James z Mety, albo: tu pasowałby riff w stylu Lipy z czasów Illusion – a jednak potem można takie wpływy usłyszeć. Ja się z tego cieszę, bo uważam, że wychowaliśmy się na fajnej muzie, i nieskromnie dodam, że rozwijamy to, co nam pokazano kiedyś, a nie kopiujemy i to jest OK.
Maciej Warda, TG: Wielu gości towarzyszy wam ostatnio na scenie. Jak doszło do współpracy z BooBoo Twardowskim tudzież Leną Romul?
Mateusz Rybicki: Tak, to prawda, ostatnio grywamy przeważnie w poszerzonym składzie i być może jest to wynikiem tego, o czym wspomniałem w odpowiedzi na pytanie o zmiany składu. W pewnym momencie zasmakowaliśmy w graniu z innymi muzykami i doszliśmy do wniosku, że nie musi to oznaczać solowych projektów i zawieszania w czasie tego, co najważniejsze, czyli Chassis. Mamy to szczęście, że spotykamy na swojej drodze wspaniałych ludzi i współdzielenie z nimi radości muzykowania jest czymś świetnym. Życie przyniosło nam BooBoo, który jest zjawiskowym gitarzystą i może grać z każdym – a szczęśliwie dla nas lubi taką muzę, jaką gramy, więc współpraca stała się faktem. Z Leną znamy się od lat i było tak, że BooBoo, nie mogąc z nami zagrać, zaproponował ją jako zastępstwo. Kiedy usłyszeliśmy saksofon w naszej muzie, po raz pierwszy poopadały nam szczęki, bo komponuje się świetnie, ale jeszcze ważniejsze jest to, że Lena jest muzycznym geniuszem i że znajdujemy wspólny język, choć pochodzimy z zupełnie różnych zakątków muzycznego świata. Tak samo jest z Kasprolem, który regularnie grywa z nami na skrzypcach i drugim basie, kiedy tylko jest po temu okazja. Tak ciekawe osobowości nie zmieniają naszej muzyki, ale ja wzbogacają. Zapewne dziesięć lat temu nie bylibyśmy na tyle pewni siebie i gotowi, by przeżywać takie muzyczne przygody – teraz są one dla nas świętem, nobilitacją i radością w czystej formie.
Maciej Warda, TG: Bardzo silnie jako zespół wspieracie polskie marki i rodzimych producentów sprzętu – skąd ta patriotyczna postawa?
Mateusz Rybicki: W zasadzie wszystko, co się da, mamy z Polski [śmiech] i to z jednej prostej przyczyny – to są świetne graty! Uważam, że Polska w materii sprzętu muzycznego jest zagłębiem jakości. Ta obserwacja to nie tylko patriotyczny bełkot. Co roku jestem na imprezach targowych związanych z tym przemysłem i mam dość dobry przegląd rynku. Co ciekawe, spotkałem się nieraz z opiniami profesjonalnych muzyków z zagranicy, potwierdzającymi moje obserwacje. Kolejne już dziś w moich ustach przysłowie mówi: cudze chwalicie, swego nie znacie – w naszym przypadku jest inaczej. Swoje znamy i chwalimy!
Maciej Warda, TG: Rozumiem, że jest to również wynik pracy części zespołu w sopockiej firmie Box Electronics oraz w Mayonesie i poznania wszelkich technicznych aspektów używanego sprzętu?
Mateusz Rybicki: To prawda, obecnie ja jestem częścią drużyny Taurusa – marki należącej do Box Electronics, a Michał i Maciek z kolei współtworzą rodzinę Mayonesa. Skoro gramy, sprawą oczywistą jest to, że nasza uwaga zawodowa skoncentrowała się wokół tej branży. Samo granie zresztą nie tylko pomaga w pracy, ale jest w zasadzie konieczne.
Maciej Warda, TG: OK, doszliśmy do pytania, bez którego nie może obejść się żaden wywiad w TopGuitar. Na czym grasz i dlaczego? Opisz to, proszę, w miarę dokładnie.
Mateusz Rybicki: Nie wiem, czy mamy tyle czasu antenowego! [śmiech] Plusem jest to, że obaj z Maćkiem używamy praktycznie identycznego setupu, wiec opowiadając o swoich gratach, jednocześnie zdradzę tajemnice brzmienia obu gitar. Mój sprzęt nie jest jakąś szczególną fanaberią, ale parę elementów w skład zestawu wchodzi. Od kilku lat gram na wzmacniaczu Laboga Alligator w wersji z osobną korekcją dla każdego z dwóch kanałów – to bardzo solidna lampowa konstrukcja. Prawie wszystkie ścieżki gitar z „Social Distortion” nagraliśmy na Alligatorze. Wyjątkiem jest bonus track, który zagrałem na najnowszym wzmacniaczu Taurusa – Stomp Head High Gain, na którym też ostatnio koncertuję. Pomimo małych rozmiarów jest to kawał świetnego wzmacniacza i jest baaardzo mocny! Do niedawna grałem na paczce zbudowanej na dwóch głośnikach 12″ Celestion Century Vintage, ale ostatnio zmieniłem ją na nową taurusową G-212CG – zbudowaną na dwóch Greenbackach – zakochałem się w tych głośnikach. Pod nogami mam porządną skrzynkę od Maczosa, w której znajdują się: stompboksy Taurusa – Vechoor – chorus, Tux – sygnowany przez Wojtka Pilichowskiego kompresor, oraz Zebu – reverb/delay. Miałem to szczęście, że współuczestniczyłem w tworzeniu tych zabawek, więc nie mogłem trafić lepiej! Kostkami oraz zmianą kanałów w headzie zarządza bardzo dzielnie GSCIII – doskonale ułatwiający życie sterownik marki G-LAB. Oczywiście mam też kaczkę (oczywiście również polską!) – G-LAB Wowee-wah. Nie wiem, czy pamiętasz, że jakiś czas temu pisałem dla TopGuitar test tej kaczuchy – po prostu nie mogłem jej już oddać… Jak mówią – nie strój zdobi człowieka, ale czasem trzeba się jednak nastroić, więc w tym celu mam w podłodze Korga PitchBlack.
Warto byłoby jeszcze wspomnieć o gitarach… Obecnie używam równolegle dwóch instrumentów – oczywiście oba powstały w Gdańsku w Mayonesie. W moim arsenale znajduje się Flame Tell Custom – nasza wersja Telecastera z potężnym, na maksa starym Invaderem przy moście i marlinowskim necku tele przy gryfie. Świetna, prosta gitara. Porządny kawał polskiej olchy, klonowy gryf. Daje świetny cios! Nagrałem na niej większość śladów do nowej płyty. Lubię w niej też design, bo płytkę zdobi herb Gdańska, a gitara jest poprzecierana w stylu relic – świetnie się to komponuje. Z kolei koncerty grywam ostatnio częściej na drugim instrumencie – Mayo Legend. Moim zdaniem to absolutny hit oferty Mayonesa. Świetnie wykończona mahoniowa decha z wklejoną szyjką. Szyjka to też mahoń, tyle że przekładany najprawdopodobniej klonem, co dodaje trochę górki w brzmieniu. Pod mostkiem mam klasyka – SH-4 Seymour Duncan, czyli sygnaturę Jeffa Becka; przy gryfie mam P-90 w obudowie humbuckera – też Seymour Duncan, bodajże Phat Cat. Gitara jest świetna – najwygodniejsza, jaką miałem w ręku, i jednocześnie cholernie „mięsna”, ale nie zamulająca, co przy graniu w stroju dropp-a jest nie bez znaczenia.
Maciej Warda, TG: Co planujecie w ramach jesiennej promocji płyty „Social Distortion”?
Mateusz Rybicki: Plany są bardzo ambitne. Na razie nie mogę mówić o wszystkich szczegółach, bo sprawy się dogrywają. Na pewno będzie nas można usłyszeć w Antyradio i Esce Rock, co jest dla nas bardzo ważne. Jesienią będzie też nas można zobaczyć na koncertach w Polsce, ale może też poza granicami. Szczerze zachęcam do odwiedzania naszego profilu na Facebooku, bo tam aktywnie i na bieżąco informujemy o tym, co u nas słychać i gdzie się pojawimy!
Maciej Warda, TG: Dzięki za rozmowę!
Mateusz Rybicki: Dzięki wielkie za rozmowę i do zobaczenia na koncertach!
Wywiad z Mateuszem Rybickim ukazał się w TopGuitar (10/2012).