Dezerter na punkrockowej scenie wybrzmiewa już ponad 40 lat. 9 września 2022r. miała miejsce premiera albumu „1986, co będzie jutro?” wydanego przez Mystic Production. O albumie, koncertach zagranicznych, młodym narybku i gitarach z lat 80. Z Robertem ”Robalem” Materą rozmawiała Ilona Matuszewska.
Jesteście świeżo po premierze nowego albumu. Zaglądacie do neta, czasopism muzycznych aby poczytać recenzje, czy nie specjalnie się tym interesujecie. A jak wiadomo ludzie różnie piszą, nie zawsze kolorowo, ktoś tam lubi łyżkę dziegciu dosypać…
Robal: Mnie osobiście – nie za bardzo to interesuje. Muzykę robimy dla naszej publiczności i tego się trzymam. Oczywiście, bardzo często ktoś podsyła recenzje i wtedy zerknę. Teraz każdy może napisać co chce i gdzie chce. A już szczególnie internet – skłania wręcz do publikowania. Warto rozróżnić normalne opinie od trollingu itd. Gdybyśmy np. sugerowali się opiniami i recenzjami na początku naszej muzycznej drogi, to pewnie w ogóle byśmy nie grali, bo punk recenzentów wręcz odstraszał. My od początku wiedzieliśmy po co gramy i dla kogo – jak to mówią “psy szczekają, karawana jedzie dalej”. Z tego co wiem opinie o ostatniej płycie są pozytywne. Gramy część tego materiału na koncertach i jest konkretny feedback. Dla niektórych pewnie istotne są nominacje np. do Fryderyka, czy to, że była na Olisie. Ale zespół i bez tego daje radę funkcjonować, to po prostu jest część tego przedstawienia.
Od początku wiedzieliśmy po co gramy i dla kogo – jak to mówią 'psy szczekają, karawana jedzie dalej’
„1986, Co będzie jutro” to album bezkompromisowy. W sumie jak Wasza cała twórczość. W utworach raczej nie oglądacie się na to, czy coś wypada powiedzieć, czy będzie to źle odebrane…
Nasz pomysł na zespół wziął się z potrzeby odreagowania na paranoiczną rzeczywistość lat osiemdziesiątych. Przyszło nam dojrzewać w epoce stanu wojennego – o rety, jak to kombatancko brzmi… ale taka jest prawda. Przez piosenki mogliśmy się odnieść do tego co nas wtedy otaczało, niezależnie od konsekwencji. Do dziś w zasadzie podążamy tą samą ścieżką.
Płyta ta zawiera numery archiwalne, które wiosną 1986 roku zarejestrowaliście w studio na Wawrzyszewie. Dlaczego zdecydowaliście się wydać taki album, a nie nowy materiał?
Taśma z tej sesji długo leżała na półce w archiwum, zakurzona i trochę zapomniana. Zaraz po nagraniach zmieniliśmy skład i zaczęliśmy robić nowe rzeczy. Potem większość tego materiału nagraliśmy ponownie – został wydany na naszym pierwszym krajowym albumie “Kolaboracja”. Po latach uznaliśmy, że taśmę trzeba zabezpieczyć, bo może jeszcze kiedyś się przyda. Zająłem się więc studyjną digitalizacją nagrań, w wysokiej rozdzielczości. Po przesłuchaniu stwierdziliśmy, że wciąż jest w tym klimat, energia i o dziwo brzmienie. To był istny wehikuł czasu. W porównaniu z nowoczesnymi produkcjami wcale nie odstawał jakością. I chociaż niechętnie wydajemy archiwa, głównie ze względu na kiepskie brzmienie, tę postanowiliśmy wydać. Trochę to płyta archiwalna, ale o wartości nie tylko dokumentalnej. Dźwiękowo jest konkret, brzmi to jak pełnowartościowy i oryginalny album.
Wracając do tej bezkompromisowości. Od zawsze byliście gdzieś poza wszechobecną zgodą, cenzurą. Rozumiem, że nie było to łatwe w czasach gdy zaczynaliście przygodę z Dezerterem…
Już trochę wspominałem, że czasy gdy wchodziliśmy w dorosłość odbieraliśmy jako szarą beznadzieję z paranoicznym zabarwieniem. Poczucie kontroli i ograniczeń wywoływało u nas sprzeciw i chęć wyrwania się z tego systemu. Zakładając zespół wiedzieliśmy że nie będzie łatwo. Takie prozaiczne problemy: jak zdobyć instrument czy miejsce na próby, były wtedy przeszkodami nie do pokonania. Na wszystko trzeba było znaleźć własne rozwiązanie. Składaliśmy instrumenty z części, próbowaliśmy grać koncerty tam gdzie cenzura nie sięgała – kluby studenckie. Granie dawało nam radość, i było to też widać po publiczności. Tak więc była motywacja. Przy nagrywaniu naszej pierwszej EPki „Ku Przyszłości” musieliśmy dać nasze teksty do oceny cenzury. Daliśmy kilkanaście, przez cenzurę przeszły cztery, te najbardziej niedosłowne, bazujące na ironii, której cenzor nie załapał.
Przy nagrywaniu naszej pierwszej EPki „Ku Przyszłości” musieliśmy dać nasze teksty do oceny cenzury. Daliśmy kilkanaście, przez cenzurę przeszły cztery
A teraz? Łatwiej jest Wam, muzykom przeciwstawić się temu, co się po prostu nie podoba?
Na pewno łatwiej jest funkcjonować jako zespół. W naszym przypadku pomaga też dorobek i fakt że mamy ciągłość działania. Obecna Polska to zupełnie inny kraj niż 40 lat temu, choć nie wszystko się zmieniło. Często docierają do nas opinie fanów po koncertach, że trudno im uwierzyć że niektóre piosenki mają kilkadziesiąt lat, bo pasują do dzisiejszego świata. Wiadomo, że nie ma oficjalnej cenzury i tego całego systemu, który był w PRL. Można spokojnie wyjeżdżać na koncerty za granicę itd. Natomiast rzeczywistość wciąż zaskakuje, poziom absurdu i głupoty wcale się nie zmniejszył, tylko inaczej się manifestuje. Tak więc jest na co reagować.
Czy nadal, po tylu latach działalności, koncert to jest to, co dodaje tego porządnego kopa?
To dzięki pierwszemu występowi na Mokotowskiej Jesieni Muzycznej w 1981 roku nabraliśmy motywacji i wiary w sens działania jako zespół. Wybuchowa reakcja publiczności nie pozostawiała wątpliwości. Przez wszystkie lata działania to właśnie żywy kontakt z publicznością zawsze był najważniejszy. Często też piosenki nagrane w studio, na koncertach uzyskują ostateczną formę. Właśnie po ograniu na żywo i konfrontacji z publicznością.
A jak Was przyjmują zagranicą? Sporo osób przychodzi na punkowe koncerty?
Za granicą jest podobnie jak w Polsce, ale przede wszystkim jest ogromna różnorodność. Zdarzają się typowe festiwale, gdzie gramy wśród innych zespołów, publiczność bywa przypadkowa. Ale wiadomo, że będzie dużo ludzi. Koncerty klubowe, to inna historia, bo z założenia w takich miejscach ludzi jest mniej. Za to jest zupełnie inny odbiór, kontakt z publicznością, atmosfera. Bywają koncerty np. w Czechach, gdzie na koncert w klubie przychodzą fani znający dobrze Dezertera. I wtedy od razu wiadomo, że będzie konkret. Bywa też tak, jak np. w Finlandii na festiwalu Puntala w 2010 roku. To było w lesie, festiwal punkowy z długą tradycją. I tam nie byliśmy zbyt znani dla publiczności, ale po pierwszych dźwiękach nikt nie miał wątpliwości i była mega zabawa.
Przed sceną widzicie zarówno tych oddanych, wieloletnich fanów jak i nowy, młody narybek. Cieszy Was to, że jednak to co robicie niesie pewien oddźwięk, wpływa na ludzi. Mają ochotę przyprowadzać swoje dzieci czy wnuki i pokazać, że to jest właśnie ten zespół, na którym się wychowali, który w towarzyszył im w życiu. Budzą się wtedy emocje?
Oczywiście, że nas to cieszy! Widać, że to działa wielopokoleniowo. Np. na ostatnim koncercie w Warszawie, byli bardzo młodzi fani, dosłownie w wieku przedszkolnym. Dzieci odbierają muzykę wprost, szczerze i to jest świetne.
Oczywiście musimy płynnie przejść do tematów sprzętowych. Zatem, co tam u Ciebie gra?
Podstawowa gitara – Ibanez Blazer z lat 80, w którym sporo pozmieniałem – nowe progi, mostek na kopię Floyd Rosa firmy Presto zablokowany w górę. Pickupy – para wąskich humbuckerów DiMarzio + Seymour Duncan. Gitara rezerwowa na koncertach, ale podstawowa na nagraniach, to Fender Strat też z lat 80 z podobną parą pickupów.
A czym to wszystko nagłaśniasz? Jakich wzmacniaczy używasz?
Moje wzmacniacze to historia, która wciąż się pisze. Na początku w czasach komuny były to przypadkowe Eltrony czy Vermony które stały w salach prób jako nagłośnienie. Wpinałem się z własnej roboty przesterem w jeden z kanałów, w drugi wokal i dalej jazda bez trzymanki. Tak na poważnie zaczęło się od polskiej podróbki Mesa Boogie o nazwie Malroy – 100-watowa głowa z lampami EL34 na końcówce mocy, trochę jak uproszczony Mark III. Wykonana na zamówienie na początku lat dziewięćdziesiątych przetrwała do dziś. Służyła na koncertach przez jakieś 15 lat, potem wielokrotnie remontowana i lekko przerabiana była używana już raczej tylko na nagraniach, czasem używam jej na próbach i awaryjnie na koncertach. Płyta “Większy zjada mniejszego” została nagrana głównie na tym wzmacniaczu.
Jego koncertowym następcą na początku 21 wieku został oryginał Mesa Boogie Caliber 60+, też głowa. Ten sprzęt służył mi dzielnie i niezawodnie na koncertach następne 15 lat. W roku 2019 nastąpiła kolejna przesiadka. Obecnie używam na koncertach wzmacniacza GOOROO zaprojektowanego i wykonanego przez polską firmę lampowiec.pl.
Obecnie używam na koncertach wzmacniacza GOOROO zaprojektowanego i wykonanego przez polską firmę
Jest to 60 Watowa w pełni lampowa głowa z dwoma kanałami – Clean i Cruch przełączanym na Lead. Ma przełączany prostownik lampowy/diodowy, porządny pogłos sprężynowy i sprytny przełącznik nożny. Powstała we współpracy z konstruktorami. Najpierw ustaliliśmy czego potrzebuję, na tej podstawie i w oparciu o dotychczasowe konstrukcje firmy powstał prototyp. Następnie po ograniu przeze mnie prototypu i omówieniu kilku kwestii brzmieniowo-technicznych dopracowane zostały szczegóły konstrukcyjne dotyczące wzmacniacza i dedykowanej kolumny (4×12”). Model ten ma nazwę ROB 01. Brzmienie tego zestawu można usłyszeć na naszej płycie “Kłamstwo to nowa prawda”, większość ścieżek gitarowych została na nim nagrana.
Jeśli chodzi o efekty, to od wielu lat używam tylko jednego urządzenia – Digitech GNX2000. Stary sprzęt, ale do moich potrzeb wystarczający. Ma dobre brzmienie i możliwości dopasowania sygnałowego do różnych wzmacniaczy. Używam go dość specyficznie – wpięty w szeregową pętlę efektową większość koncertu pracuje tylko jako bramka szumów. Sekcja symulatorów wzmacniaczy i kolumn jest na stałe wyłączona – brzmienie opieram na realnym wzmacniaczu z gitara wpiętą bezpośrednio w wejście kanału Crunch. Natomiast przy solówkach uruchamiam jeden lub więcej efektów symulowanych przez Digitech. Podstawowo jest to jakiś dodatkowy przester – tak, tak, w szeregu z przesterowanym kanałem wzmacniacza. Najczęściej Big Muff. Do tego pogłos sprężynowy i czasem delay. Mam kilka wersji delaya z nastawionymi czasami, część jest przypisana do konkretnych utworów i pracuje rytmicznie. Na koncercie to mi wystarczy. Nie bardzo mam czas szaleć z przełączaniem efektów, bo jednocześnie śpiewam. Dlatego też ustawiłem sobie pedał ekspresji tak, że działa jako wyzwalacz łańcucha efektów. Dzięki temu nawet gdy śpiewam jestem w stanie odpalić efekty na solówkę bez potrzeby naciskania kilku przycisków nogą. Wszystko mam pod jednym pedałem. Tylko w przerwach pomiędzy piosenkami zmieniam presety wybierając różne przyciski programów. Ten efekt działa i pod Mesą i pod GOOROO, współpracuje nawet z Malroyem – muszę tylko dopasować poziomy sygnałów pętli efektowej i jest OK.
Nie bardzo mam czas szaleć z przełączaniem efektów, bo jednocześnie śpiewam. Dlatego też ustawiłem sobie pedał ekspresji tak, że działa jako wyzwalacz łańcucha efektów. Dzięki temu nawet gdy śpiewam jestem w stanie odpalić efekty na solówkę bez potrzeby naciskania kilku przycisków nogą
Dzięki za tę wyczerpującą odpowiedź! Czego mogę życzyć Dezerterowi po tych 40 latach na rynku muzycznym (oprócz oczywiście kolejnych czterdziestu?
Robal: Myślę, że zdrowia – bo bez tego nie będzie grania
Dziękuję za wywiad i oczywiście życzę zdrowia!
Zespół: Dezerter
Tytuł płyty: „1986, co będzie jutro?”
Wydawca: Mystic Production
Premiera: 9 września 2022