*
Kiedy 9 maja 1965 roku Keith zerwał się w środku nocy ze snu w pokoju hotelowym w Clearwater w stanie Floryda, uświadomił sobie, że chodzi mu po głowie pewien riff, więc bezzwłocznie zarejestrował go na taśmie.
Richards: „Wyśniłem ten riff. To był pierwszy raz, kiedy coś takiego mi się przytrafiło. Po prostu obudziłem się, chwyciłem gitarę i… „I can’t get no… satisfaction…”. Było to bardzo zabawne, bo czułem się tej nocy taki zmęczony, ale nacisnąłem klawisz nagrywania, wziąłem gitarę i zagrałem tę sekwencję jeden raz. Słychać na tej taśmie, jak upuszczam kostkę, a reszta nagrania to moje chrapanie. A udało mi się później na to trafić tylko dlatego, że nazajutrz rano sprawdziłem sprzęt i stwierdziłem, że taśma nie jest przewinięta. Przeleciała do samego końca. Zastanawiałem się więc, jak do tego doszło. Czy ktoś tu w nocy wszedł – Mick albo jeden z pozostałych – i zostawił mi wiadomość w stylu: „Richards, ty gnoju, pierdol się”? Więc przewinąłem, żeby się dowiedzieć, co zaszło.

„Satisfaction” to największy hit, jaki kiedykolwiek mieliśmy, a narodził się niczym grom z jasnego nieba i zanim zorientowałem się, co zaszło, był już na taśmie. Ludzie mawiają, że sami piszą piosenki, ale w pewnym sensie jesteś raczej naczyniem. Odnoszę wrażenie, że wszystkie kawałki świata po prostu unoszą się gdzieś w powietrzu i trzeba mieć tylko coś w rodzaju anteny czy innego wykrywacza. Tyle dziwnych rzeczy się przydarzyło. W pięć minut cała piosenka pojawia się dosłownie znikąd, z całą strukturą, a ty w ogóle nad tym nie pracowałeś. Grasz, jesteś śmiertelnie znudzony i nic się nie dzieje, więc marudzisz. Po czym wychodzisz i jarasz skręta, czy coś w tym stylu i nagle – juchuuu! – zjawia się to coś. To tak jakby ktoś nastawił radio, a ty przechwyciłeś fale. Niektórzy uważają, że dobra robota wymaga trudu, ale bardzo często jest to najłatwiejsza rzecz pod słońcem. Tyle że czasem przemyka to obok ciebie tak szybko, że ludzie muszą ci zwrócić na to uwagę. Bo sam tego nie dostrzegłeś.
*
Richards: „Mówiłem: Zmieńmy to wreszcie. Zróbmy z tym coś”. Musieliśmy zwerbować kogoś, kto sprawiłby, żeby nam się powiodło albo zjebał to wszystko raz na zawsze. Richardsowi w Kleinie najbardziej podobał się jego gangsterski wizerunek. Ten niski jegomość o wojowniczym obliczu i zaniedbanym ciele osobnika, który spędza większość czasu, kuląc się nad sprawozdaniami finansowymi, pozował do zdjęć ze strzelbą, w trampkach i podkoszulku niczym filmowe wcielenie szefa mafii i wydał się swoim klientom niemal geniuszem. Zaledwie tydzień po tym, jak zgodzili się, by ich reprezentował, pięciu Stonesów – przy pełnym poparciu Oldhama, któremu wywiązywanie się z obowiązków księgowego zespołu przychodziło z coraz większym trudem – znalazło się w gabinecie przewodniczącego Decca Records, Sir Edwarda Lewisa, stojąc za fotelem Kleina. Ten zaś bombardował Lewisa serią wulgaryzmów, gróźb, obelg oraz żądań.”
Powiedział nam: „Chcę tylko, żebyście sprawili sobie okulary przeciwsłoneczne i po prostu ustawili się za mną w rzędzie, kiedy będę mówił. Cokolwiek się stanie, nie odzywajcie się, w ogóle nie otwierajcie ust”. Więc po prostu tam staliśmy. On kładł im kawę na ławę: „Zrobicie to, zrobicie tamto”, a tamci miękli na naszych oczach, ci zaprawieni w bojach angielscy prawnicy – po prostu ich zatkało. No i wyszliśmy stamtąd z najlepszym kontraktem płytowym, a coś takiego robi na człowieku wrażenie. Odwalił kawał dobrej roboty.”
*
Stonesi mieli pojechać w krótką trasę po Europie, ale myśl o graniu na tej samej scenie co Keith nie mieściła się Brianowi w głowie. Według Jonesa Anita naciskała go, żeby wziął udział w tych występach, obiecując, że wróci do niego po ich zakończeniu. Dla Keitha był to w pewnym sensie powrót do punktu wyjścia w relacjach z Brianem, z tym że teraz – jak wyraził się Richards – nie cierpiał mnie za wyrwanie mu laski.
Richards: „Mniej więcej w tym ostatnim roku, kiedy Brian przez cały czas był prawie kompletnie niezdolny do działania, zespół przestał go traktować poważnie. Tylko w ten sposób mogliśmy sobie z tym radzić, nie wściekając się na niego. Więc wtedy zaczęło się to bardzo okrutne, nieustanne nabijanie się z niego za jego plecami. Pod pewnymi względami Brian był niebywale absurdalny, a pod innymi znowu – był takim miłym facetem. Przypominał tym samym Stana Getza, o którym mówiono: „Jest całkiem sporą grupą gości”. Problem w tym, że nigdy nie miałeś pewności, na którego z nich się natkniesz.” (Po latach Keith powiedział dokładnie to samo na temat Jaggera.)
Była to jedna z ich najtrudniejszych tras koncertowych. Z powodu nalotu na Redlands oraz jako znak czasów bez przerwy napastowali ich gliniarze. W Szwecji celnicy zafundowali całej grupie kontrolę osobistą, zatrzymując ich na godzinę, podczas gdy urzędnicy przeglądali zawartość 16 walizek. W Paryżu celnik chwycił Richardsa za klapy, pogroził mu pięścią, a następnie uderzył. „Chyba myślą, że pracujemy dla Che Guevary” – skomentował Keith. Trasa była jedną nieprzerwaną serią rozruchów.
*
Ku zdumieniu Keitha ława przysięgłych uznała go winnym. Następnie sędzia oznajmił, że jego wykroczenie przeciwko Koronie pociąga za sobą wyrok pozbawienia wolności do lat 10, bezlitośnie karcąc go przy okazji za jego postępowanie. Kiedy tam stałem, mówił mi takie rzeczy, że gdybym go dorwał w swoje łapy, to skręciłbym mu kark – zarzekał się później Richards. – Kiedy odczytał mi ten wyrok, nazwał mnie „śmieciem” i „mętem” i powtarzał, że „tacy ludzie jak ja nie powinni robić tego czy tamtego”. Wśród głośnych protestów kibicujących mu na sali nastolatków Richards został skazany na rok więzienia, który miał odsiedzieć w Wormwood Scrubs, iobciążony 500 funtami kosztów sądowych.
Mimo, że Richards i Jagger wiedzieli, iż dzięki pieniądzom, którymi dysponowali, i wsparciu prawnemu po 24 godzinach wyjdą za kaucją, fakt, że po kilku latach pławienia się w luksusie i robienia dokładnie tego, na co mieli ochotę, muszą iść do więzienia, był dla nich nieopisanym wstrząsem. Kiedy po południu tego dnia Keith zawitał do owianego złą sławą Wormwood Scrubs, odniósł wrażenie, że wszystko zaplanowano tam specjalnie po to, aby czuł się jak niepozorne gówienko. Odebrawszy mu elegancki ubiór, odwszawiono go i zamieniono w numerek. Od samego początku ani lokal, ani panująca w nim moda wcale mi nie przypadły do gustu – wspominał. – Lubię, jak jest więcej przestrzeni, wolę, żeby kibel mieścił się w oddzielnym pomieszczeniu, i nie cierpię, kiedy mnie budzą. Żarcie jest okropne, karta win ograniczona, a biblioteka wręcz koszmarna. Ale wszelkie obawy, jakie mógł żywić odnośnie możliwych reakcji współwięźniów na jego osobę, zniknęły, kiedy ktoś puścił kawałek Stonesów, a korytarz z miejsca zahuczał od wrzasków i wycia. Wszyscy mu współczuli, a pewien głos rzucił: Stary, te mendy czekają tu na ciebie od lat! Keith odparł na to: Nie martw się. Nie zamierzam zabawić tu długo, brachu. Już następnego ranka Keith popadł w więzienną rutynę, którą często przedstawia się w filmach. Przyciągnął krzesło do okna i gapił się smętnie na ten mały prostokącik nieba, starając się go dosięgnąć. Następnie został zabrany do fabryki, gdzie poinstruowano go, jak sporządzać ozdoby do ciast w formie miniaturowych choinek bożonarodzeniowych.

Po tej osobliwej lekcji zaliczył godzinną przechadzkę zdrowotną na podwórku, powłócząc nogami gęsiego z innymi więźniami. Ledwie zdążył się ustawić, jakiś żartowniś szepnął: „Hej, Keith! Chcesz trochę dobrego haszu? Chcesz trochę kwacha?” Keith na to: „Co? Zwariowałeś? Tutaj?” Na co rosły strażnik warknął, żeby nie gadać. Później tego popołudnia, kiedy leżał w swojej celi zatopiony w rozmyślaniach niczym Jimmy Cagney, przerwał mu czyjś podekscytowany głos, który wrzasnął: „Wychodzisz, stary! Powiedzieli właśnie w radiu!” Wcielając się na powrót w swoją rolę Rolling Stonesa, Keith natychmiast zerwał się z łóżka i zaczął kopać w drzwi, drąc się: „Wypuśćcie mnie, gnojki, wychodzę za kaucją!” A po godzinie opuszczał już Scrubs na tylnym siedzeniu swojego bentleya, słysząc w uszach głos naczelnika: „Jeszcze tu wrócisz, ty sukinsynu!”.