(Maq Records)
Miło jest widzieć kolejny zespół z naszego „Garażu”, który pracując nad własnym stylem, nagrywa kolejną płytę. Tak właśnie jest w przypadku Animators, których album „Magic. Madness. Memphis” miałem okazję recenzować w roku 2013. Niespełna dwa lata później grupa powraca z nowym wydawnictwem, na którym prezentuje twórczość jeszcze dojrzalszą.
Pod względem ciemnego (lecz nie mrocznego) i melancholijnego (lecz nie depresyjnego) klimatu nowe kompozycje Animators kontynuują kurs debiutanckiej płyty, ale słychać w nich wyraźny postęp w kierunku wpadających w ucho piosenek. Proste, lecz ciekawie skonstruowane, sprawnie zaaranżowane i opatrzone przemyślanym brzmieniem utwory raz wypadają bardziej surowo – zwłaszcza jeśli chodzi o brudno przesterowane gitary – za chwilę znów nowocześnie za sprawą licznych elektronicznych smaczków. Połączenie żywego, analogowego rdzenia z aurą cyfrowości; masywnych, czasem nawet nieco ociężałych riffów z lekkością i przestrzenią, tworzy bardzo przekonujący, wielowymiarowy obraz pochłaniający i otaczający słuchacza niczym tytułowy wszechświat.
Świetne melodie wokalne potrafią zapaść w pamięć na dłużej, powodując, że chcemy jeszcze raz sięgnąć po tę płytę. Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że dużą inspiracją przy tworzeniu tego materiału musiała być muzyka zespołu Muse, ale w tym przypadku jest to bardziej pochwała niż zarzut, bo z tych i wielu innych znakomitych inspiracji Animators potrafili stworzyć swój własny, spójny styl – nie każdemu się to udaje, zwłaszcza na dość wczesnym etapie działalności.