Rok 2020 żegnamy bez żalu, bo przyniósł nam bez wątpienia więcej złych wieści niż tych dobrych. Na otarcie łez pozostała nam poniższa dziesiątka wspaniałych płyt, które swoją premierę miały właśnie w pandemicznym 2020 roku.
Chociaż wydawnictw było trochę mniej niż zazwyczaj (ale wcale nie aż tak mało!), bo wielu artystów wolało przenieść premiery na bezpieczniejszy 2021 rok, to jednak wybór nie był łatwy. Zawsze przy tego typu listach i rankingach trzeba wypośrodkować własne subiektywne gusta i sympatie z wartością artystyczną i sukcesem komercyjnym dzieł.
Jakoś tak wyszło, że większa część tych świetnych płyt należy do starych, znanych i kochanych artystów, którzy albo zaliczyli fenomenalny come back (jak AC/DC czy Pearl Jam) albo nagrali po prostu doskonałe płyty (jak Bruce Springsteen, czy Green Day). Młodzież póki co musi się bardziej postarać.
Mamy jednocześnie nadzieję, że te utwory i te płyty zabrzmią dzisiaj w naszych domach jako wyjątkowa, sylwestrowa playlista, wyrażająca nasze wkurzenia na rok 2020 i wielką nadzieję związaną z nowym 20201 rokiem.
Bawcie się na tych waszych domówkach do upadłego i jak zwykle niech moc będzie z Wami!
Green Day „Father of All Motherf…ers”
Green Day wypuścił w lutym 2020 10-utworowy i ledwie 26-minutowy album, który okazał się powrotem do formy dla punkrockowego trio. „Ojciec wszystkich skurwysynów” (hahaha!) przypomina wszystko, co dobre w Green Day. Szybkie pop-punkowe rytmy, imprezowa intensywność i melodyka, inteligentne teksty, ciekawe haki i konkretne gitarowe riffy. Wygląda na to, że chłopaki znowu dobrze się bawili.
AC/DC „Power Up”
Największy powrót 2020. Angus Young pokazał jednak siłę klanu i wielki hart ducha – zgodnie z powiedzeniem, że “co cię nie zabije, to cię wzmocni”, złapał ponownie wszystkie sznurki, zebrał zespół, zajął studio, odpalił wzmacniacze i nagrał kolejny album, który wg. wielu jest najlepszym od The Razor’s Edge”. “Power Up” to 12 kawałków dobrego, hałaśliwego rock and rolla, który kopie i kąsa jak za starych dobrych czasów. Słuchamy!
Pearl Jam „Gigaton”
To najdłuższy jak dotąd album zespołu, pełen jammujących ballad i grunge’owych hitów, dzięki którym Pearl Jam zyskał sławę w latach 90-tych. „Superblood Wolfmoon” i „Never Destination” brzmią jak garażowe „headbangery”, na których grupa zbudowała swój fundament. Prawdopodobnie najlepsze nagrania Pearl Jam ostatnich 20 lat.
Letter to You” to niesamowity album hołdujący przyjaźni na całe życie pomiędzy muzykami tworzącymi słynny zespół Bruce’a Springsteena. Płyta uchwyciła niesamowitą siłę, jaką mają zdrowe więzi w rockowym zespole. To pierwsze od dekad nagranie Brucea z E Street Band w formie “na setkę”, które podkreśla wagę relacji między muzykami. Kolejny przykład jak muzyka może dojrzewać wraz z wiekiem wyjątkowego artysty.
Five Finger Death Punch „F8”
Ulubieńcy amerykańskich żołnierzy i milionów fanów ponownie napięli muskuły, zaaranżowali pełno brzmieniowych i dźwiękowych smaczków, które przykuwają naszą uwagę. Rezultatem tego jest na wskroś świeża, wysokoenergetyczna i stylowa płyta. Nie jest to ich najwybitniejsze osiągnięcie, ale jak FFDP robią dobry, rzetelny album, to w porównaniu z otaczającą nas przeciętnością, automatycznie staje się on wybitny. No i jest to naprawdę wiele świetnych riffów i solówek!
https://youtu.be/AHavU7ldZhQ
The Smashing Pumpkins „Cyr”
Jedenasty studyjny krążek zespołu, wydany 2 lata po poprzednim. Billy Corgan z kolegami zawarł na nim 20 naprawdę dobrych, melodyjnych utworów, które inteligentnie łączą rock alternatywny z synth popem, zatem oprócz gitar usłyszymy także partie syntezatorowe. Nic w tym złego bo Billy Corgan jako producent płyty już dawno znalazł złoty środek, by Smashing Pumpkins brzmieli i nowocześnie i klasycznie. Obiektywnie rzecz ujmując – jedna z najlepszych płyt Dyń w XXI wieku.
Ozzy Osbourne „Ordinary Man”
Rozliczanie się Ozzy’ego z przeszłością trwa i to w chwytliwej, komercyjnej, refleksyjno – rockandrollowej oprawie. Daliśmy Ozzyego w tym zestawieniu, bo jego solowa płyta zawsze jest wydarzeniem, choć to już nie ten sam Ozzy co choćby 10 lat temu. Na płycie na szczęście jest kilka świetnych kawałków, porozdzielanych balladami, które albo się lubi albo nie. Nie jesteśmy tak zasadniczy, by zrzucać na Ozzyego grzechy Sharon, dlatego kupujemy ten album z całym jego dobrodziejstwem.
Black Stone Cherry „Human Condition”
Każdy czasami potrzebuje starego dobrego rock’n’rolla i w tym temacie zawsze można liczyć na Black Stone Cherry. Najnowszy album „The Human Condition” idealnie pasuje do tych potrzeb, ale ich południowe łojenie rodem z Kentucky ma na tej płycie nieco bardziej metalowy posmak. Słuchajcie zatem tego ożywczego albumu, który nie jest skażony pandemią i całym otaczającym nas dołującym nastrojem, a raczej wyraża złość na otaczającą nas rzeczywistość. To może być małe katharsis na koniec 2020 roku.
The 1975 „Notes on a Conditional Form”
Najnowszy album The 1975 jak zwykle dostarcza wielkie bogactwo nowej muzyki do przetrawienia. Jeśli pominąć ideologiczny manifest Grety Thundberg w pierwszym kawałku (który muzycznie jest spoko) to dalej już jest bardzo dobrze. Singiel „People”, ze świetną linią basu, smaczny „The Birthday Party”, akustyczny „Jesus Christ 2005 God Bless America”, gitarowy „Roadkill”, melodyjny „Then Bo She Goes” i małe popowe arcydzieło „Tonight (I Wish I Was Your Boy)”. Dla dobra nas wszystkich umówmy się, że to jest jeszcze rock.
Stone Temple Pilots „Perdida”
Aby uzyskać odpowiedni klimat, ósmy album studyjny panowie ze Stone Temple Pilots nagrali w oprawie akustycznej. Rezultatem jest cudownie melancholijna płyta, który idealnie oddaje nastrój końcówki roku 2020. Wieloma kawałkami, dzięki ich brzmieniu i budowie chłopaki trafili na tej płycie w dziesiątkę. Brawo za odwagę i głęboką prawdę ukrytą w tych nagraniach. To jest jak złapanie momentu przez malarza, dokumentacja wyjątkowego momentu w historii świata przez fotografa, impresja, zaklęta w muzyce. Piękna rzecz.