Gdy piszę te słowa koronawirus SARS-CoV-2 przetacza się przez cały świat i jakiekolwiek prognozy, modelowanie przyszłości, to wróżenie z fusów. Obecnie (25 marca) główny jego rozsadnik znajduje się w Nowym Jorku – centrum światowego jazzu, jeśli nie muzyki w ogóle.
W kilku miejscach sytuacja wydaje się być pomału opanowana – Chiny zamordystyczną ręką zdławiły wzrost zarażeń, dwa państwa południowej Europy, Włochy i Hiszpania, są totalnie znokautowane, we Francji i Wielkiej Brytanii zaraza ma raczej charakter pełzający niż wybuchowy.
W Polsce natomiast chyba udaje się przejść przez nią w miarę „suchą stopą”, przynajmniej jeśli chodzi o rozprzestrzeniania się zarazy i jej śmiertelne żniwo, (gdy piszę te słowa nie wiadomo, który z czynników złożył się na to bardziej, czy szybka reakcja, czy samoograniczanie się Polaków, czy procent zakażeń wśród seniorów itp), bo skutki społeczne i ekonomiczne, ze względu na połączoną naturę światowej gospodarki, będą bardzo poważne.
Światowa zapaść będzie największa od II Wojny Światowej i to nie są moje słowa, ale największych polityków, z Angelą Merkel na czele. Jest to zresztą zapaść po części przez samych polityków wykreowana…
I tu przechodzimy do naszego muzycznego świata, który przecież jest nam najbliższy i który, jako jeden z kilku, najmocniej oberwał. Najmocniej, bo przecież to my jesteśmy zatrudniani na umowach o dzieło i to my w zasadzie nie mamy co liczyć na jakieś instytucjonalne, finansowe wsparcie.
W zasadzie z tygodnia na tydzień skasowano wszystkie imprezy, koncerty, warsztaty, targi i festiwale. Procentowo ludzie, którzy nagle zostali bez pracy to może nawet 90% branży! Zamknięte stadiony, kluby, restauracje, zamknięte hotele, teatry, domy kultury, sklepy muzyczne, centra handlowe, wszystkie obiekty, gdzie prowadzono działalność koncertową albo rozrywkową.
Producenci sprzętu muzycznego, cała jego dystrybucja, technika sceniczna, wszystko stanęło w pół kroku jak zamrożone nagłą epoką lodowcową. Nikt nie sprzedaje i nie kupuje niczego, wszyscy czekają na rozwój wypadków. Prawdziwy kulturalny lock – down. Kosiarz ciął przy samej ziemi, także przypadkiem skończyły się też złote żniwa dla disco polo, które trwały dzięki setkom dyskotek i tancbud w całej Polsce.
A to tylko nasza branża, naprawdę malutki kawałek ciężko obecnie rannej światowej gospodarki. Za kilkanaście lat, gdy ktoś przeczyta te słowa, najprawdopodobniej będzie to dla niego jak czyste science-fiction, jak jakiś przerysowany scenariusz katastroficznego filmu. Filmu, którego to my jesteśmy bohaterami i statystami.
Możemy pożegnać się na razie z beztroską i dobrobytem, który był naszym udziałem przez ostatnie lata. Przyszła nieoczekiwana korekta, która przypomni nam o solidarności i empatii, pojęciach obecnych często tylko w teorii jeśli chodzi o szeroko rozumiany szołbiznes.
Musimy przewartościować otaczające nas zjawiska i rzeczywistość, postarać się w tym wszystkim odnaleźć. Dla wielu z nas, muzyków lub osób związanych z muzycznym biznesem, jedynym wyjściem jest po prostu ograniczenie do minimum wydatków stałych, zawieszenie spłaty kredytów, zusów, oszczędność na codziennej konsumpcji i zahibernowanie się do wakacji (to optymistyczny wariant) na jakimś minimalnym poziomie egzystencji. Jednocześnie jedyną formą komunikacji i transmisji dla artystów, wykonawców stał się internet.
W dobie pandemii to w internecie toczy się życie kulturalne, to w sieci można się spotkać, zagrać, wysłuchać czyjegoś wykonu, a nawet nagrać partie swoich instrumentów. Zresztą ta pandemia okazała się triggerem, który przyspiesza wiele rzeczy, które i tak z czasem stałyby się normalne – nagle okazało się np, że wszystkie urzędowe i bankowe sprawy możemy załatwić przez strony www i aplikacje!
Wracając do muzyków. Jest nas wielu, którzy nagle kolejny tydzień siedzą w domach, z nudów zaczynają ćwiczyć na instrumentach, pisać nową muzykę, w domowych studiach realizować niezrealizowane pomysły, które czekały latami w szufladach… To wszystko zaprocentuje na pewno w bliższej lub dalszej przyszłości, ale przecież chodzi o to, by w ogóle było do czego wracać, byśmy nowe rozdanie po przeminięciu pandemii mogli rozpocząć z niższego pułapu, ale nie z jakichś zgliszczy!
Nie mamy na to wpływu i pozostaje nam mocno trzymać kciuki, żeby nie było tak, że nie będzie co zbierać, gdy ten czarny sen przeminie. Dlatego słuszne wydają się głosy, by nie schładzać produkcji i usług do temperatury zera absolutnego, czyli takiej, gdzie zamiera każdy ruch.
Aktywność sektora rozrywkowego niemal z definicji wiąże się z wykonawcami i odbiorcami skupionymi w jakiejś zbiorowości, często z bliskim kontaktem i tego nie da się chwilowo utrzymać. Zdrowy rozsądek samym artystom i publiczności podpowiada, że w obecnym czasie skórka nie byłaby warta wyprawki. Trudno, to jest właśnie koszt, którego nie da się nam uniknąć.
Trzeba zacisnąć zęby i wziąć to na klatę, taktując jako nauczkę na przyszłość: nie żyć ponad stan, zrezygnować z bezsensownych wydatków na rzecz inwestowania, czy choćby oszczędzania, myśleć szerzej niż tylko doraźne przyjemności, zadbać o swoje zdrowie…
Dopóki internet działa, mamy na szczęście kilka opcji przetrwania online. Nie daje on oczywiście tylu emocji i wrażeń co prawdziwy koncert, ale przy w miarę dobrym sprzęcie audio-video można stworzyć sobie całkiem przyjemne warunki do słuchania i oglądania ulubionych wykonawców.
Powinniśmy także wykorzystać ten czas na pracę nad sobą, na gitarowe treningi, na kursy online, a może sami zdecydujemy się poprowadzić takie zajęcia…? Każdy w dzisiejszych czasach ma w zasadzie narzędzia do ich poprowadzenia, wystarczy tylko odpowiednia wiedza i warsztat.
Jest teraz w końcu czas na zaległą literaturę (i prasę!) muzyczną, a także tysiące stron internetowych, które są kopalnią treści, inspiracji i rozrywki. Na otarcie łez pozostają nam póki co inicjatywy rozgłośni radiowych, które grają więcej polskiej muzyki (by więcej tantiemów trafiało do polskich twórców) i kupowanie polskich płyt, polskich wykonawców, o co możemy zadbać już sami. Bo w czasach zarazy uczymy się pokory i cierpliwości i wstrzemięźliwości.
Patrzymy na to, jak jesteśmy słabi i bezbronni wobec zwykłego wirusa, chociaż naukowcy myślami zdobywają już Marsa. Ta pandemia zmusiła nas wszystkich do zatrzymania się, do chwili refleksji i to może być dla nas największa korzyść.