Rozmawiał: Tomek Konfi Konfederak
Krzysia Górniak dała się już poznać fanom gitary, szczególnie tym, których wrażliwość muzyczna jest gdzieś w okolicach jazzu i fusion. W roku 2002 wydała debiutancki album „Tales”, który wprawił w zachwyt samego Patha Metheny’ego, a dwa lata później płytę „Ultra”. W tym czasie grała także na wielu festiwalach jazzowych, a jej umiejętności docenili czytelnicy Jazz Forum. Najnowsza produkcja Krzysi – „Emotions”, to, dowiadujemy się z jej dossier: „dojrzała prezentacja kunsztu muzycznego. Znajdziemy tu liryczne tematy i kolorystyczne bogactwo barwy i brzmienia”.
TopGuitar: Jak należy rozumieć treść: „kolorystyczne bogactwo barwy i brzmienia”?
Krzysia Górniak: Bo „Emotions” to żywioł, ekspresja, improwizacja i przestrzeń. To także interakcja pomiędzy muzykami, porozumienie między nimi, przyjaźń i zaangażowanie. Poza tym myślę, że dla słuchaczy – nie do końca oswojonych z jazzem – płyta ta stanowi doskonałe źródło dobrych nastrojów, a dla miłośników tego gatunku – możliwość delektowania się muzycznymi niuansami i barwami. Kolorystyka barwy i brzmienia wynika z zastosowanych środków, a także bezpośrednio z osobowości każdego z nas, np. moje ciepłe brzmienie to kwestia delikatnej ręki i wielu lat ćwiczeń nad brzmieniem.
No i gitarowych gadżetów? Na jakim sprzęcie nagrywałaś płytę?
Od lat współpracuję z Winicjuszem Chróstem, który jest reżyserem, miksuje i masteruje „Emotions”, a także udostępnia sprzęt. Na płycie grałam na gitarach: Gibson ES -175D – to mój ulubiony instrument, Music Man Silhouette Special oraz Gibson Acoustic L-130. Na koncertach wykorzystuję wzmacniacz Diezel model Einstein lub wzmacniacz Carr model The Vincent. Efekty to dla mnie od wielu lat kostki firmy Boss, używam także Jim Dunlope Crybaby.
Mówi się, że jazz to improwizacja, natomiast fusion… to chyba taki misz-masz wszystkich gatunków muzyki zagrany po swojemu?
Obecnie w świecie muzyki dzięki internetowi i szybkiemu dostępowi do muzyki z wielu regionów świata następuje ciągła wymiana stylów. Możemy więc czerpać z bardzo różnych źródeł. Moim zdaniem teraz wszystko jest fusion, bo na płytach słychać nawiązania do bardzo różnych artystów, do historii muzyki, do folkoru, do cool jazzu, do hot jazzu, do swinga, do bossy itp. Przenikanie się i postmodernistyczna interpretacja wciąż jest obecna, dlatego w tej chwili szufladkowanie czy klasyfikowanie stylów jazzowych jest niemożliwe. To, co gramy, to ekspresja naszych emocji czy osobowości. Uważam, że emocje przede wszystkim określają improwizację: czy jest ona zadziorna, nerwowa, ekspresyjna i pełna nowości, czy znowu spokojna, stonowana, ciepła i słoneczna? Często na koncertach bardzo wiele zależy od stanu, w jakim jesteśmy, zatem kompozycje bezpośrednio wynikają z emocji. Pytania, jakie są często przy nas, to: czy miłość jest obecna, czy ambiwalencja uczuć jest amplitudą do zniesienia i zaakceptowania i czy możliwe jest wyrażanie jej za pomocą muzyki? Miłość szczęście, złość, zdenerwowanie, przyjaźń określają nasze życie, a jednocześnie budują poezję kompozycji.
Który z utworów oddaje istotę Twojej muzyki?
Każda z moich płyt jest jakimś etapem w życiu. Wynika bezpośrednio z wewnętrznych przemyśleń na temat celu i sensu istnienia, jest odbiciem tematów jakie aktualnie zajmują mnie mentalnie. Moje płyty wynikają z przeżycia, tego co mnie dotyka i odciska swoje piętno w czasie życia, które później zapisane jest już tylko we fragmentach wspomnień. Dlatego trudno mi określić, który utwór oddaje istotę mojej muzyki. To po prostu ja i mój zespół w różnych odsłonach. Ale czuję, że „Emotions” jest to płyta, pod którą podpisuję się obiema rękami, moja dojrzała produkcja, której każdy moment jest dla mnie ważny.
To, że sięgnęłaś po ambitniejsze dźwięki, to zobowiązanie wobec wykształcenia muzycznego? Mogłabyś śmiało założyć komercyjny projekt, zarabiać kaskę i rozdawać autografy. Jako jedyna kobieta w tym kraju potrafiąca grać na gitarze zrobiłabyś furorę! A Ty trochę tak pod górkę…?
Co to znaczy pod górkę!…? Ja wciąż mam wrażenie, że zjeżdżam z górki! Mam swoją publiczność, ludzie przychodzą na moje koncerty, kupują płyty. Nigdy nic nie robiłam wbrew sobie, a tzw. łatwe rozwiązania tylko z pozoru mogą wydawać się lepsze. Nigdy nie słyszałam o twórcy, który robi coś dla publiczności, bo tak jest modnie. Gdy myśli się o popularności kończy się sztuka, a zaczyna biznes. Zawsze możemy dokonać wyboru. A co do wykształcenia, ono po prostu jest i pomaga, unosi trochę nad ziemią, dodaje przestrzeni umysłu i rozszerza język muzyczny. Myślę, że to są tylko korzyści dla kompozycji. Świadomość własnej twórczości dodaje jeszcze skrzydeł.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z gitarą?
To dość śmieszna historia o przypadku lub, jak kto woli, o przeznaczeniu [śmiech]. Na gitarze zaczęłam grać, gdy miałam 10 lat. Zdawałam do szkoły muzycznej i powiedziano mi, że nie ma miejsca na fortepian, dlatego proponują mi gitarę lub wiolonczelę. Ponieważ nie wiedziałam jak wygląda wiolonczela, nikt z mojej rodziny nie był muzykiem, to wybrałam gitarę klasyczną. Po paru latach zorientowałam się, że gitara klasyczna nie daje rozbudowanych możliwości kolorystycznych i dynamicznych, jest instrumentem kameralnym i raczej nie używanym w zespołach. Dlatego zaczęłam brać lekcje na gitarze elektrycznej. Jednym z moich pierwszych nauczycieli w Polsce był Michał Grymuza. Potem były już warsztaty jazzowe w Puławach.
Twój debiutancki krążek miał okazję posłuchać Pat Metheny. Jak doszło do Waszego spotkania?
Pat grał na Festiwalu Warsaw Summer Jazz Days 2000 w Warszawie, gdzie ja z moim zespołem miałam także możliwość wystąpić na bocznej scenie na Rynku Nowego Miasta z materiałem z mojej pierwszej płyty „Tales”. Żałowałam później tego koncertu, gdyż był naprawdę bardzo chałupniczo zorganizowany, a ja zaprosiłam kolegów z Austrii i Grecji do wspólnego grania i chciałam im pokazać Polskę w jak najlepszych kolorach! Ale możliwość poznania Pata przysłoniła wszelkie trudności. Jak go spotkałam, to nogi mi się ugięły, w tamtym czasie był on moim guru muzycznym. Budziłam się i kładłam z jego muzyką, uwielbiałam jego liryczne frazy i ciepłe, wręcz kobiece brzmienie. Po koncertach wraz z zespołem daliśmy Patowi naszą płytkę demo z materiałem z „Tales”, wówczas jeszcze nie wydanym, nagraną w Studio Neubau w Grazu. Spędziliśmy trochę czasu razem w Harendzie na jam session, rozmawiając o muzyce i życiu. No i Pat napisał do nas maila po kilku dniach, że materiał przesłuchał i że mu się podoba, i fajnie jeśli będziemy dalej ciągnąć ten projekt. Był to dla mnie przełomowy moment – zrozumiałam, że pomimo przeciwności losu, krytyki ze strony środowiska w Polsce (bo dziewczyna na gitarze, co ona tutaj robi?…), powinnam dalej grać i komponować. Zrozumiałam, że może odbiegam od przyjętych szablonów wykonawczych, lecz, że tworzę coś nowego i wartościowego. Dzięki temu spotkaniu uwierzyłam w siebie.
„Emotions” ukazał się w tym miesiącu. Czy szykujesz w związku z jej promocją trasę koncertową?
Mamy zaplanowane koncerty i festiwale na najbliższe pół roku i wciąż dochodzą nowe propozycje. Na stałe informacje znajdują się na mojej stronie internetowej www.krzysiagorniak.pl
Dziękuję za rozmowę.