Dlaczego w pedalboardzie Szczepana musi znaleźć się rzep? O jakiej dominacji mówi album „None Shall Prevail” i dlaczego ESP rządzi w „gratach” wokalisty? O tym i innych kwestiach związanych z nowym wydawnictwem ze Szczepanem Inglotem (Shodan) rozmawiała Ilona Matuszewska.
Dziś skupimy się na Shodan. Jesteśmy w przededniu premiery wydawnictwa „None Shall Prevail”. O jakiej dominacji będzie mowa?
Nie można ukryć, że teksty do płyty były inspirowane głównie wydarzeniami za naszą wschodnią granicą. Nikt nie może zwyciężyć, gdy ruskie imperium w imię agitacji spala Twój dom, morduje wszystkich kogo znasz. I tak samo nikt nie może panować nad kimś, komu reżim siłą jest wpychany do gardła. To oznacza ten tytuł. Oczywiście, nawiązuję do tematów współczesnych, ale totalitaryzm i wszystkie jego aspekty nigdy w historii nie szedł w parze z długofalowym zadowoleniem społecznym i odbijał się gargantuiczną samobójczą czkawką. Nie chcę bawić się tu w jakieś spekulacje geopolityczne, ale z pewną dozą ekscytacji wypatruję upadku „mocarstwa” z dykty i tego „jegomościa” u jego sterów. Bardzo mocno życzę Ukrainie (z braku lepszego słowa) przetrwania, bo dokładnie tym będzie w tym kontekście zwycięstwo i że ofiara, którą ponieśli będzie nauką na pokolenia.
Bardzo mocno życzę Ukrainie przetrwania, bo dokładnie tym będzie w tym kontekście zwycięstwo i że ofiara, którą ponieśli będzie nauką na pokolenia.
Wasz wcześniejszy album „Death, Rule Over Us” zebrał bardzo pochlebne opinie. Dla nowego wydawnictwa poprzeczka została zatem podniesiona…
Dziękuję! „DROU” było płytą trudną, która powstawała w dość dziwnych okolicznościach i w niemałych bólach, nie tylko z takich względów, że sami sobie tę poprzeczkę zawiesiliśmy bardzo wysoko (ze względu na złożone, wymagające technicznie utwory), ale kosztowała nas dużo walki, często walki sami ze sobą. Nadal po czasie uważam, że pewne rzeczy moglibyśmy wykonać lepiej, inaczej, użyć innych gratów czy metod realizacji, ale to była to dla nas bardzo cenna lekcja, którą odrobiliśmy przed „None Shall Prevail”. Nie odejmując nic poprzednim naszym albumom, bo stanowią trochę snapshot naszych emocji z tamtych czasów, „NSP” jest pierwszą płytą, na której mogę powiedzieć: tak, to jesteśmy my. W pełnej krasie i na pełnej k*****. Wszystko tu poszło tak jak miało pójść. Także dzięki temu, że postanowiliśmy współpracować z ludźmi „z metalu”, którzy wiedzieli, jak nam pomóc osiągnąć to co chcemy. Jestem przekonany, że to nasza najlepsza płyta.
Jesteście uparci w swoich kompozycjach, gdyż nie opieracie się tylko i wyłącznie na death metalu. Dotykacie heavy, przemycacie odrobinę post-punka…
Dokładnie. Kocham rzeczy typu Beastmilk, Killing Joke tak samo jak Morbid Angel, Bolzer, Grave, Deicide i na dodatek Judas Priest, Satan, Mercyful Fate i Dokken. Chcę mieć to wszystko na raz! Z jednej strony, na papierze, może być to przepis na jakiegoś rodzaju dwu, a nawet trójbiegunówke, ADHD i zawał serca, ale z mojej perspektywy ma to perfekcyjny sens. Zwłaszcza, że przez 3 albumy chyba daliśmy się poznać z naszego zamiłowania do zwrotów akcji i ten tygiel gatunkowy stał się elementem stylu, który reprezentujemy.
Jak już o założeniach mowa… 2 osoby miksujące album? Czemu? Na co taki zabieg wpłynął?
To była ciekawa akcja. Nie było to żadne założenie, tak sprowokowały nas okoliczności przyrodnicze. Nasz album był wymagający, potrzebował dużej ilości uwagi i czasu ze względów brzmieniowych i instrumentalnych. Gra tam mnóstwo różnych rzeczy mianowicie: czasami kilka warstw wokali, bas składający się z kilku ścieżek, jakieś melotrony, hammondy, leady gitar, tła, gitary nagrane na kilku różnych wzmakach, a „może w ogóle zreapomowalibyśmy to wszystko na marshallu…”. Sama muzyka jest na tyle różna, że każdą piosenkę trzeba było traktować bardzo indywidualnie, a nas wszystkich roznosiła ciekawość, co tam jeszcze można z tych piosenek wycisnąć. Wiesz, opcji było mnóstwo i co się z tym wiązało, mnóstwo rzeczy do ogarnięcia. Ostatecznie wypieprzyliśmy się o tzw. ramy czasowe w związku z oczywistymi zobowiązaniami Malty względem Behemotha. Zdążyliśmy z nim zrobić fundament brzmienia, który nam odpowiada, ale tuż za rogiem czekał na nas deadline od Time To Kill Records. Dokończyliśmy zatem mix z Mikołajem Kiciakiem, który wybawił nas z opresji. Jak to wpłynęło? Tak, że oddaliśmy mix na czas do tłoczni, całość brzmi świetnie, spędziliśmy kapitalnie czas i przy okazji zyskałem kolejną fantastyczną znajomość. Właściwie to same plusy!
Nasz album był wymagający, potrzebował dużej ilości uwagi i czasu ze względów brzmieniowych i instrumentalnych
Zatem, demokracja podczas nagrywania? Zaplanowane pomysły czy nuta improwizacji?
99% to zaplanowane działania, rozpisane, przygotowane i przećwiczone partie. Z drugiej strony, ten 1% jakaś tam nuta improwizacji. Czasem podczas nagrywania zapomnisz się i zagrasz coś czego nie zaplanowałaś, albo popełnisz błąd, albo zagrasz coś nieczysto, ale okazuje się, że brzmi to fajnie tj. naturalnie, że nie wyobrażasz sobie, żeby takie coś nie znalazło się na płycie. Mamy parę takich miejsc i myślę, że to ożywia bardzo nagranie. Nie jest to płyta sterylna, wyrzezana od linijki i zajebiście się z tym czuję.
Wypuszczony przez Was singiel „Timed in Unison” urywa…. głowę! Bardzo fajnie wykreowaliście obrazek do tego numeru
Dzięki, teledysk zrealizowaliśmy z naszym przyjacielem Robertem Zembrzycem. „Tamed in Unison”to numer o edukacji, trochę także o moich doświadczeniach w tym aspekcie i etapie życia. Obrazek to próba zwizualizowania „pewnych” figur, wynoszonych przez edukatorów na piedestał i aksjomatyzacji ich świętości. Walką z racjonalnym, myśleniem młodej osoby, wymuszeniem tych przekonań i zawężanie ich horyzontu do szerokości kratki w konfesjonale.
To, że Tomasz Sadlak położył wokale w „nighttime violators” – ok, ale Shodan i numer po polsku!?
Rola Tomasza w zespole tez obejmuje dodatkowe wokale na żywo. Tym razem czas i okoliczności pozwoliły aby uwiecznić to na płycie. Ma kompletnie inny głos od mojego, co dodaje dodatkowo jakiejś ciekawej warstwy brzmieniowej i odświeżenia formuły na płycie. A polski tekst u nas to tez żadna nowość, bo np. na poprzedniej płycie jest taki numer „Doomsday Melody”, gdzie zawarłem trochę mojej katastroficznej poezji po polsku. W „Nicości” założenie było inne. Chciałem przywołać tekstem zimny, trochę industrialny klimat a’la wczesna Republika, Kult z jedynki czy „Posłuchaj to do Ciebie”, czy inny Tilt. Czy się to udało, nie wiem, ale mam nadzieję, że słuchacz sam „wykmini” ten vibe. Najważniejsze, że w mojej ocenie wyszedł, całkiem zajebisty numer.
Przejdźmy zatem do tematów sprzętowych. Zostałeś endorserem ESP. Ciężko było dostać się do „rodziny” ESP? Na pewno bardzo Ci na tym zależało…
Ciężko nie, ale sam się o to prosiłem. Ta sytuacja to wyjątek ponieważ od zazwyczaj nie pcham się w jakieś endorsementy. Zaprzęganie się w czyimś powozie rodzi zobowiązania promocyjne jakiś tam kabli, pasków, kolumn, przetworników, z których to ani nie jestem specjalnie zadowolony, albo wole używać czegoś innego, a to tylko po to, żeby dostać jakiegoś tam gratisa albo zniżkę. Mam natomiast kilka „marek”, których jestem fanem od samego początku. Myślę, że z tego wywiadu można będzie wywnioskować o jakich jest mowa. ESP to jedna z nich. Pomijając już, że ilość moich idoli którzy grali/grają na ESP jest przytłaczająca, to jakość produktu, renoma, kontakt, legenda i pozycja marki jest na kompletnie innym poziomie niż u kogokolwiek innego. Udało się, jestem z tego bardzo, bardzo zadowolony i jestem z tego szalenie dumny.
Pomijając już, że ilość moich idoli którzy grali/grają na ESP jest przytłaczająca, to jakość produktu, renoma, kontakt, legenda i pozycja marki jest na kompletnie innym poziomie niż u kogokolwiek innego
Jesteś w pełni usatysfakcjonowany modelami ESP, które obecnie posiadasz? A może jest jakaś perełka, która postawiłaby „kropkę na i” w Twojej kolekcji gitar?
Tak. Gitary z linii E-II to przedmioty, które jak bierzesz do ręki, wiesz od razu, że masz do czynienia z bezkompromisową jakością wykonania. Dla mnie to jest kluczowe. Shodan to szalenie gitarowa muza, a że na dodatek jestem osamotniony w tej roli, więc każda zmiana gitary, przetwornika czy EQ we wzmacniaczu wpływa na całość brzmienia zespołu. Moja absolutnie ulubiona gitara obecnie to E-II Horizon 7 FR. Oprócz niej posiadam dwa modele E-II Eclipse Full Thickness, jedna z EMG, druga z pasywnymi Seymour Duncanami. Czy jest jakiś model do którego wzdycham? Pewnie, że tak, ale zmienia mi się to co godzinę, haha! Najchętniej to posiadłbym cały katalog ESP. A i temat sprzed kilku chwil: dokupiłem jeszcze LTD H-1007. Genialna siedmiostrunówka!
Shodan to szalenie gitarowa muza, a że na dodatek jestem osamotniony w tej roli, więc każda zmiana gitary, przetwornika czy EQ we wzmacniaczu wpływa na całość brzmienia zespołu
A wzmaki? Na żywo używacie innego zestawu niż na koncertach?
Na naszych płytach zawsze słychać Engla Fireball + dodatkowy wzmacniacz „uzupełniający” środek. Na ostatniej był to Good Old 6505. Na żywo używam lub symuluję Helixem ten sam wzmacniacz. To jest brzmienie które dla mnie jest referencyjne, znam najlepiej, działa i uwielbiam.
W pedalboardzie musi znaleźć się …
Mój Helix, parę kabli i… rzep!
Przed Wami trochę grania, na początek trasa z Antigamą i Redemptorem. Będzie mocno, głośno i piekielnie…
Absolutnie. Oprócz nas zagrają również wyśmienite suporty, debiutujący Godslut z fenomenalnym Krzyśkiem Śniadeckim na gitarze i wokalu i deathmetalowy zespół Wojciecha Hoffmana – Hellium. Odwiedzimy w sumie 12 miast. Inaugurujemy tę trasę specjalnym release party „None Shall Prevail” we Wrocławiu, gdzie wspomogą nas nasze mordy z Pandrador i Ragehammer
Kończąc życzę dobrego odbioru nowego albumu i oczywiście udanych koncertów!
Dziękuję i do zobaczenia na koncertach