Odsłuch testowy jak zwykle jednak zaczynam od kanału czystego. Fakt, że poziom sygnału wejściowego możemy regulować od zera do maksymalnego przesteru, powoduje, że łatwo dopasujemy sygnał każdych przetworników. Pożądane, tłuste i nasycone brzmienie wydobędziemy nawet ze słabych vintage’owych singli. Wróćmy do kanału czystego – brzmi bardzo ciepło i naturalnie. Dzięki dobrze skonstruowanej korekcji bez problemu ustawimy ciemne brzmienie, jak i bardzo jasne, idealne do współpracy ze stratocasterem. To bardzo szybki i dynamiczny wzmacniacz, który mimo że skonstruowany na jednym głośniku, brzmi dość szeroko i to bez kartonowego środka.
Z racji gabarytów i otwartego tyłu Laney TI15 112 nie spodziewajmy się sporego basu. Jest go jednak tyle, ile być może nie jest uniwersalne i nie wydobędziemy na tym polu zbyt wielu jego rodzajów, za to brzmi bardzo poprawnie i muzycznie. Podkręcając nieco więcej potencjometr drive, wchodzimy w lekkie brzmienia przesterowane typu crunch, które, jak uważam, są jedną z najmocniejszych stron testowanego combo. Bardzo dobre, dynamiczne, reagujące na rodzaj podpiętego instrumentu.
Połączenie trójpasmowej korekcji i regulatora tone daje ogromne możliwości kształtowania charakteru brzmienia. Możemy pozbyć się brytyjskiego piachu, sprawiając, że wzmacniacz zabrzmi z amerykańskim jadem. Oscylując w rozsądnych granicach nasycenia wejścia wzmacniacza, pomimo zwiększania przesterowania, nie tracimy na dynamice – z przyjemnością gra się wówczas szybkie riffy, w których słychać wyraźnie atak i moc.