Michał Grymuza to gitarzysta niezwykle wszechstronny, w niektórych dziedzinach wykazujący nietypowe w innych bardzo tradycyjne podejście, a jednocześnie nieustannie rozwijający swoje umiejętności i poszukujący nauki w każdym nowym doświadczeniu. Pretekstem do rozmowy jest płyta „Dawne tańce i melodie” – drugi album studyjny w dyskografii polskiej supergrupy Woobie Doobie, której początki sięgają 1992 roku.
Mikołaj Służewski: Dlaczego dopiero teraz, po ponad dwudziestu latach od scenicznego i prawie dwudziestu od fonograficznego debiutu Woobie Doobie, zdecydowaliście się nagrać razem kolejną płytę?
Michał Grymuza: Pewnie dlatego, że nasze ścieżki ciągle się przecinały, ale nigdy w tej właściwej konfiguracji pięciu osób. W pierwszym składzie Woobie Doobie graliśmy wiele lat temu i mimo tego, że od tamtego czasu spotykałem się z Michałem [Dąbrówką – przyp. red], Wojtkiem jednym i drugim [Olszakiem i Pilichowskim], to w tym pięcioosobowym składzie widywaliśmy się niezwykle rzadko. Ze względu na to, że pracujemy szalenie dużo, to wygospodarować czas, by poza codzienną, ciężką pracą pograć jeszcze coś niekomercyjnego, jest naprawdę trudno. Nawet to ostatnie spotkanie nie było takie łatwe, ale przemożna chęć ponownego pomuzykowania razem wreszcie zwyciężyła nad obowiązkami zawodowymi i udało nam się zagrać parę prób, i nagrać parę piosenek.
Nazwałeś wasze granie niekomercyjnym – czy uważasz, że nie ma na to słuchaczy?
Michał Grymuza: Pracujemy jako muzycy sesyjni, czyli żyjemy z grania, a z takiej muzyki, jaką prezentujemy w Woobie Doobie nie ma pieniędzy. Robimy to raczej dla przyjemności, dlatego mówię, że jest to granie niekomercyjne. Wszyscy płacimy rachunki, musimy z czegoś żyć, a granie jest jedyną rzeczą, którą robimy, dlatego musimy grać tam, gdzie są pieniądze. To jest okrutne i niestety na granie dla przyjemności zostaje mniej czasu. Wielu ludzi muzykuje po godzinach, po pracy w biurze – my muzykujemy w Woobie Doobie po pracy w studiu i z artystami, którzy są gwiazdami na komercyjnym rynku.
Wydaje mi się jednak, że muzyka Woobie Doobie ma pewien potencjał – mimo iż jest zdecydowanie ambitniejsza od prostego popu, to nie jest przecież wybitnie trudna w odbiorze.
Michał Grymuza: Nie, ale też nigdy nie była nastawiona na zarabianie pieniędzy i tak naprawdę nigdy nie było z tego jakichś większych zysków. Graliśmy lata temu jakieś koncerty, które się zwracały, nie dokładaliśmy do tego interesu, ale w Polsce nie ma aż tylu fanów muzyki instrumentalnej na skrzyżowaniu popu, jazzu i rocka, żeby można było zagrać dużą trasę czy sprzedawać nie wiadomo ile płyt. Da się na tym skromnie zarobić, ale nie są to kokosy i gdybyśmy chcieli grać tylko takie rzeczy, to nie starczyłoby pewnie nawet na dobre instrumenty. Zresztą większość muzyków, którzy pracują w zawodzie, żyje raczej z grania z dużymi postaciami rynku popowego, a na boku ma jakieś poboczne projekty nastawione na instrument własny, w których gra rzeczy ciekawsze czy mniej sprzedawalne.