Podatność modeli Line 6 POD HD na artykulację jest znacznie większa – na tyle, że momentami można ulec złudzeniu gry na prawdziwym wzmacniaczu lampowym. Ale to nie wszystko. Nowe brzmienia są znacznie bardziej naturalne i pełne pod względem składowych harmonicznych. Mnie najbardziej przypadły do gustu symulacje comb Fendera, które potrafią być nie tylko krystalicznie czyste, ale po mocniejszym odkręceniu pokazują swój kalifornijski brud, są bardzo elastyczne i nie brak im ciepłego dołu. Kolejnym faworytem jest Park 75, który prezentuje coś w rodzaju wariacji brzmienia Marshalla, świetnie spisującej się przy grze w stylu brytyjskiego rocka z przełomu lat 60. i 70. Same Marshalle również są niczego sobie, z hendriksowskim JTM45 czy mocniejszym JCM800, który po dopaleniu jakąś kostką (a tych w POD-ach HD mamy dostatek) przerodzi się w hi-gainowego potwora. Do brzmień metalowych niezastąpiona będzie Mesa Dual Rectifier, ale wachlarz dostępnych barw ciekawie rozwijają tu Bogner Uberschall i Engl Fireball. Do wszelkich rodzajów mocnego grania Line 6 POD HD nadaje się doskonale, ale w tych gatunkach cyfrowe technologie jak dotąd i tak spisywały się stosunkowo najlepiej. Warto więc podkreślić, że tym razem również brzmienia czyste i średnio przesterowane do bardziej klimatycznych czy subtelnych rzeczy są na bardzo dobrym poziomie, pozwalającym na ich wykorzystanie w studiu i na scenie. Do każdego wzmacniacza automatycznie dopasowany jest odpowiedni model kolumny oraz mikrofonu, ale sami możemy również eksperymentować i łączyć je w różnych konfiguracjach, otrzymując nowe, ciekawe połączenia.